Przerażające i krwawe sceny terroru, gdzie można zostać powieszonym na szubienicy, spalonym na stosie czy wreszcie zabitym przez wyjątkowego szubrawca, czekają na nas w The London Dungeon – atrakcji, która straszy turystów w Londynie od 35 lat.Pałaców strachów, jako samoistnych atrakcji, w Europie jest jak na lekarstwo. Były próby takich przedsięwzięć również i w Polsce. Kilka lat temu miałem okazję w Szczecinie przejść pałac strachów Mirosława Pałczyńskiego i Dariusza Klentaka, który zrobił na mnie spore wrażenie. Zbudowany w Stanach Zjednoczonych obwoźny pawilon był wyjątkowo przerażający. Sceny terroru były tam takie, że można było oszaleć.
W tej chwili w Polsce pałace strachów to raczej domena obwoźnych lunaparków lub stałych parków rozrywki, gdzie komponują się w większą całość.
W końcu każdy lubi się bać! Inaczej sprawa ma się w Stanach Zjednoczonych, gdzie Halloween i cała kultura straszenia powodują, że wiele takich atrakcji oferowanych jest jako stałe miejsca przyciągające zwiedzających, a tamtejsi operatorzy prześcigają się w coraz bardziej wymyślnym doprowadzaniu ludzi na granice zawałów serca. Rynek pałaców strachów wydaje tam nawet własne czasopisma czy portale internetowe. W końcu dziwadła, przebierańcy i inne horrory są częścią tamtejszej kultury.
Inaczej do tematu podchodzi się na naszym kontynencie. Tutaj bardziej preferowane jest tzw. lekkie straszenie, tzn. sceny terroru i owszem, ale bez przesady.
Możemy być pewni, że nie będą one aż tak realistyczne i przerażające, jak w podobnych amerykańskich atrakcjach. Mniej krwi, flaków na wierzchu, bardziej “potulne” potwory. Wszystko ma straszyć, ale przede wszystkim śmieszyć i dać widzom poczucie, że bawią się w przyjaznej atmosferze i nie będą za chwilę z obrzydzenia wymiotować lub zasłaniać oczu. Amerykański klient zanudził by się w europejskich atrakcjach, gdzie podkreśla się walory historyczne miejsc, nie upiększając ich zbytnio strasznymi historiami o odciętych głowach. Europejski klient oczekuje innego pałacu strachów i taki otrzymuje w The London Dungeon.
The London Dungeon
The London Dungeon należy do Merlin Entertainments Group, właściciela m.in. London Eye, Madame Tusseaud, Legolandu, Gardalandu i wielu innych atrakcji na całym świecie. Jest to drugi największy na świecie operator atrakcji po Disneylandzie.
Do Merlina należą również podobne atrakcje takie jak Lochy (Dungeon z ang.) w Yorku, Blackpool, Edynburgu, Amsterdamie i Hamburgu.
Wychodzimy ze stacji metra na “London Bridge”, i od razu zostajemy zaatakowani przez naganiaczy atrakcji “London Tomb”. Okazuje się, że 200 metrów od wyjścia ze stacji metra znajduje się konkurencyjna dla Lochów atrakcja. Gdyby nie pewność tego, gdzie chcemy dojść lub słabsza znajomość języka angielskiego, z pewnością wylądowalibyśmy w “niewłaściwych lochach”, a właściwie w kryptach (Tomb z angielskiego to krypta). Atrakcja kusi jednak ceną: 15 funtów to o 9 mniej niż wstęp do “oryginalnych lochów”.
Wejście do London Dungeon znajduje się zaraz przy metrze od strony ulicy Tooley Street. Wita nas pan ubrany jak stracho-obwieś – to część atrakcji. Już tylko obowiązkowe zdjęcie na urządzeniu, które służyło kiedyś do torturowania więźniów i możemy wchodzić (dostaliśmy jeszcze bilet, który po wszystkim możemy wymienić w sklepie z pamiątkami, płacąc 10 funtów na nasze zdjęcie). Zostajemy poinformowani, że pod żadnym pozorem nie można robić zdjęć, a atrapy telefonów komórkowych i aparatów nabite na pal potęgują poczucie grozy. Może faktycznie spotka nas za to wiecznie potępienie, a nasze telefony skończą jeszcze marniej niż atrapy. Postanawiamy się nie przekonywać. Cała atrakcja to właściwie przechodzenie z komnaty do komnaty i przyglądanie się różnym makabrycznym scenom odgrywanym przez nawet niezłych aktorów.
Po London Dungeon nie chodzi się na własną rękę. Organizatorzy zbierają grupę (w naszym przypadku zebranie 18-osobowej grupy zajęło około 10 minut), która następnie solidarnie przemieszcza się z komnaty do komnaty. Jeśli nie znacie angielskiego (w stopniu naprawdę dobrym) to trudno będzie czerpać 100% przyjemności z tej wycieczki, szczególnie że do niektórych skeczy jest się wywoływanym na scenę, na forum grupy i trzeba prowadzić dialogi z duchami czy innym ustrojstwem. Te występy to tzw. live shows, czyli występy na żywo i w sumie szczęśliwe 13 razy udaje nam się ujść z nich z życiem.
Należy dodać, że aktorzy są świetnie ucharakteryzowani i napewno zajmuje im to sporą część każdego dnia, aby doprowadzić się do takiego stanu. Jeśli Wasze partnerki potrafią godziny spędzać w łazience, to nie wiem ile godzin spędzają aktorki z The London Dungeon.
Po spotkaniu z kostuchą w krypcie i pooglądaniu kilku scen mordów zostajemy wpuszczeni w mroczny labirynt luster, z którego nie ma wyjścia. Na szczęście jedna z aktorek pokazuje nam drogę, a właściwie zdrowo nas opiernicza i rozkazuje podążać za sobą. Później powtarza się to wielokrotnie. Międzynarodowe towarzystwo uczestniczące w zabawie nie zawsze “łapie czaczę” i nie wie kiedy jest koniec sceny i trzeba iść dalej. Aktorzy wyzywają wtedy zwiedzających od obiboków, durniów, idiotów i innych łachmytów lub rozkazującym tonem każą po prostu wypierniczać.
Tak więc płacimy za to, żeby ktoś na nas pokrzyczał – a publiczność jest o dziwo z tego faktu zadowolona.
Podczas naszych peregrynacji po lochach spotykamy jeszcze Kubę rozpruwacza, Sweeney Todda, Krwawą Merry, uczestniczymy w torturach, dajemy się zamknąć w więzieniu, poznajemy historię pożaru Londynu oraz zarazy, a także zostajemy oskarżeni i skazani przez sąd za spółkowanie z koniem, czary i inne rzeczy karane wyrokiem śmierci.
Jednak nie tylko sami aktorzy tworzą te atrakcje. Skazani na śmierć w jednym z brytyjskich więzień siadamy na wieży swobodnego spadania, która w tym przypadku symuluje powieszenie na szubienicy. Innym razem uczestniczymy w seansie spirytystycznym, który jest de facto kinem 5D na obrotowej platformie. Niestety tu musimy zasygnalizować, że jakość filmu była bardzo kiepska – efekty 3D w porównaniu np. z Asylum Budgastu były naprawdę kiepskie, a okulary, które mieli założyć widzowie myślałem, że rozpadną mi się w rękach.
Trzecią dużą atrakcją jest podróż łodzią po lochach. Łódź w pewnym momencie obraca się na obrotowej platformie i zaczynamy jechać tyłem.
PODSUMOWANIE
Za 25 funtów, czyli około 125 złotych zagospodarowujemy 90 minut naszego czasu. W przeliczeniu na ciągły ruch turystów w Londynie, ilość profesjonalnych aktorów i niesamowitych dekoracji, tj. gry świateł, zapachów i klimatu (w jednej ze scen zostajemy nawet spaleni na stosie!) na pewno ta atrakcja w Londynie się opłaca. W Polsce?
Jako samoistnie stojący pałac strachów ze wstępem chociaż 50 zł – trudno byłoby znaleźć klientów gdzie indziej niż w mieście o dużym natężeniu turystycznym. Atrakcja zresztą ma już wyrobioną markę i dużo ludzi jedzie do Londynu z planem jej zobaczenia. Większość klientów stanowiła młodzież, u której wiadomo zawsze jest największy brak funduszy. Czy kiedyś zobaczymy The Kraków Dungeon albo inną tego typu atrakcję w Polsce? Mam nadzieję, że tak.
Artykuł pierwotnie ukazał się w magazynie Interplay nr. 1 2012