Cały tydzień deszczów i silnych wiatrów sprawił, że tegoroczną wizytę nad morzem zaliczamy do wyjątkowo udanych.
Ostatni tydzień sierpnia – to czas, na który przypadła nasza wycieczka nad polskie morze. Była to ostatnia szansa na taki wyjazd, bo, jak wiemy, 1 września ruch turystyczny w większości miejscowości zamiera aż do następnych wakacji.
Inaczej niż w poprzednich latach, tym razem skupiliśmy się wyłącznie na parkach rozrywki, a nie stacjonujących nad Bałtykiem lunaparkach.
Ze względu też na niewielką liczbę dni, którą zamierzaliśmy od początku wygospodarować na podróż, odwiedziliśmy tylko kilka z kilkudziesięciu kurortów, miast i miasteczek. Wystarczyło to jednak, aby poczuć to, co nazywamy „kwiatem polskiej rozrywki”, lub po angielsku „Spirit of Poland”. Ale po kolei.
Elbląg, Malbork
Na pierwszy ogień wzięliśmy znany bałtycki kurort – Elbląg. Choć leży daleko od morza, bardzo chcieliśmy odwiedzić otwarty w 2013 r, park rozrywki Nowa Holandia.
Jadąc drogą S7 z Gdańska do Kaliningradu, z daleka widzimy największego w Polsce dmuchańca wyprodukowanego przez podczęstochowski ViV. On wskazuje nam drogę do parku.
Zostawiamy samochód na tyłach restauracji o nazwie takiej samej jak park i wchodzimy do interesującego nas obiektu. Tam oprowadza nas dwójka wspólników, którzy jeszcze kilka lat temu zajmowali się automatami do gry. Obecne warunki prowadzenia tego biznesu w Polsce skłoniły ich do zmiany kierunku o wejścia w nieznaną sobie wcześniej branżę parków rozrywki.
Park w dużej mierze odwiedzany jest przez gdańszczan, dla których jest to najbliżej położone miejsce rodzinnego wypoczynku.
W Nowej Holandii znajdziemy wszystko. Mamy tutaj kanały, po których popływamy rowerkami wodnymi, na wejściu przywita nas tunel Vortexa, kilka iluzji magicznych oraz wojna piankowymi wężami. Zanurzając się w głąb parku czujemy się coraz bardziej jak w ZOO.
Przystań z dzikim ptactwem (kaczki) to ukłon w stronę natury. Całe połacie terenów zielonych ogrodzone dla danieli czy innych osłów zaczynają sprawiać, że Nowa Holandia przypomina nam coraz bardziej obszar chronionych terenów parku Natura 2000.
Na koniec jeszcze próbują nas zjeść morskie potwory, które, jak się okazało, mieszkały na miejscu obecnej Nowej Holandii miliony lat temu. Jednej ośmiornicy nawet zaglądamy pod spódnicę.
W Malborku odwiedzamy Dinopark Malbork, po którym oprowadza nas największy na Mierzei Wiślanej operator, a jednocześnie wieloletni prenumerator Interplaya, Andrzej Krawczyński.
Andrzej znany jest z wysokiego poczucia estetyki, dzięki któremu zgrał się z właścicielami obiektu.
Salon gier, który stoi w Dinoparku ma nawet wykostkowany podjazd serwisowy, czyli niewidoczną dla klientów część. Ot, tak, żeby pracownikom lepiej ładowało się automaty na transport (a jednocześnie żeby maszyny mniej się niszczyły przy tej operacji). Szacunek.
Sam Dinopark to klasyczna historia – motyw ścieżki w lesie. Trzeba przyznać bardzo ładnej. Nazwa parku jest trochę myląca, bo oprócz dinozaurów malborski las zamieszkały też ruchome smoki.
Część typowo rozrywkowa w Dinoparku została wyposażona w chińskie urządzenia: karuzelki i kolejki.
Tak jak przewidywaliśmy kilka lat temu, Chińczycy odrobili już lekcje i gdybyśmy nie wiedzieli wcześniej, że są to urządzenia chińskie, mielibyśmy problem z rozpoznaniem kraju produkcji – a to komplement.
Łeba
Tu rozrywka familijna zakorzeniła się gęsto i głęboko. Tylu atrakcji rodzinnych na tak wysokim poziomie nie znajdziemy gdzie indziej nad morzem.
Łeba Park, Sea Park w Sarbsku – to obiekty topowe w skali kraju.
Czy gminy im dopłacają za to, że ulokowali się właśnie tam? Przecież sezon nad morzem jest taki krótki. Największą bolączką tych obiektów jest to, że znajdują się tak daleko od reszty kraju i niestety mała liczba Polaków będzie to w stanie kiedyś zobaczyć. A polecamy naprawdę, bo warto te miejsca odwiedzić.
Łeba Park znaliśmy już wcześniej, niemniej obiekt od tego czasu rozwinął się i ma się dobrze. Nie zmienił się w targowisko kiczu ani zlepek beznadziejnych atrakcji – pomimo wielu innowacji, zachował swój surowy, tajemniczy i w pełni, nazwijmy to, ekologiczny charakter. Park jest usytuowany na niesamowitym terenie i śmiem twierdzić, że opłaty można by tu pobierać za sam wstęp, bez wliczania w to atrakcji.
Od naszej poprzedniej wizyty park rozbudował się o dużą część ze statkiem, gastronomią i minigolfem. Oczywiście Waldek Słota, Andrzej Jabłoński i wspólnicy zadbali w swoim niepowtarzalnym stylu o to, żeby otoczenie było zostało dopasowane do charakteru parku.
Sea Park w oddalonym o dziesięć kilometrów od Łeby Sarbsku to zupełnie inny obiekt niż typowy park rozrywki. Nie wiem jakim cudem przegapialiśmy to zjawisko do tej pory. Andrzej Myśliński, który prowadzi obiekt wraz z żoną, jest z zawodu architektem. Sądząc po wyglądzie parku, chyba dobrym. Najbardziej zadziwiło nas to, jak park się rozwija.
Zmyliła nas trochę strona internetowa, sugerująca, że nasza wizyta zakończy się spacerem w parku miniatur latarni morskich, makiet ryb i znanym nam z Dream Parku w Ochabach Oceanarium.
Tu każda atrakcja zrobiona jest na swój (lepszy) sposób.
Oceanarium jest zupełnie inne niż wersja z południa Polski. Pokazy fok, statek do góry nogami (zestrzelony), statek na wyspie, ptaki i przede wszystkim interaktywne show delfina błękitka.
Nie zdradzimy Wam tajemnicy jak to działa, ale efekt jest taki, że dzieci rozmawiają na żywo z animowanym delfinem, który porusza się pomiędzy trzema ekranami.
Foki, które są najbardziej rozpoznawalnym elementem parku, w Sarbsku czują się na tyle dobrze, że zaczęły się już rozmnażać.
W przyszłym roku w planach jest budowa delfinarium z audytorium na 800 osób, a także zupełnie unikatowa atrakcja, gdzie po zjechaniu pod wodę windą (WOW!) będziemy mogli oglądać podwodny świat.
Poniżej prezentujemy mapę atrakcji Łeby. Jest ich sporo.
Uwzględniając tylko te zbudowane przez człowieka, prym w mieście wiedzie znajdujący się przy wyjściu z plaży kącik zwany Discovery Parkiem, którego pomysłodawcą i mózgiem jest Mariusz Stochlak.
W Discovery największą atrakcją tego sezonu jest wystawa klocków „Łebskie Klocki”. To pierwsza tego typu ekspozycja, w której 99% elementów jest interaktywnych, a dzieci mogą w niej m.in. zagrać po raz pierwszy w Polsce w Lego Fusion.
Oczywiście reszta atrakcji Parku ze względu na wysokie koszty zakupu nadal nie doczekała się naśladowców nad morzem, więc śmiało można powiedzieć, że Discovery to jeden z najciekawszych kącików z automatami na całym wybrzeżu.
Świat Labiryntu, Muzeum Erotyki, Piernikowy Dom do Góry Nogami, kanał, wydmy… to wszystko czeka na odwiedzających Łebę. Nie zdziwilibyśmy się, gdyby w przyszłości sezon w miasteczku wydłużył się, podobnie jak ma to miejsce np. w Międzyzdrojach. Mogłoby się to stać, gdyby w mieście pojawiła się jeszcze jakaś spektakularna inwestycja hotelowa lub gdyby trochę przeorganizowano ruch w centrum, a to bardzo prawdopodobne (czego pierwszym sygnałem jest nowy deptak).
Mielno. Dobrzyca. Podwójne uderzenie.
W Mielnie wszystko jest podwójne. Są dwa lunaparki, dwa główne deptaki, dwa domy do góry nogami. Dwie są też miejscowości, które odwiedzamy tego dnia. Najpierw ruszamy do Zbyszka Śliwińskiego, któremu z tego miejsca składamy szczere kondolencje z powodu śmierci ojca – jednego z najbardziej znanych polskich wystawców.
Razem z Karelem Dickovskim i całym taborem, Zbyszek stoi na własnym terenie. Aż strach pomyśleć, jakie daje to możliwości w przyszłości!
Jako że śpieszno nam było do Ogrodów Hortulus Spectabilis w Dobrzycy, w Mielnie nie odwiedzamy już nikogo więcej.
Wypatrzone na targach w Poznaniu Ogrody zostały nam zareklamowane jako największy w Europie labirynt zbudowany z dziesięcioletnich grabów. Jaką wizję musiał mieć właściciel, żeby zasadzić coś dziesięć lat temu i czekać teraz na efekty!
Okazuje się jednak, że w Dobrzycy jest i drugi park – „Ogrody Tematyczne”, który przyjmuje odwiedzających nieco dłużej. Z pewnością są to unikatowe na skalę kraju miejsca i jedyne, co dyskwalifikuje Tematyczne, to brak możliwości wejścia na teren z wózkami ze względu na wąskie ścieżki.
Same ogrody skłaniają do kontemplacji. Temat bardzo rozsądny, zrobiony w dużej mierze z myślą o guście szczęśliwych niemieckich emerytów. Trochę kiepski jest dojazd drogą wiejską, ale widzieliśmy już gorsze (RPA Rybnik). Tu przynajmniej łatwo jest trafić.
Była to nasza pierwsza w życiu wizyta w labiryncie, jakimkolwiek. Powiem krótko: było warto! Zgubiliśmy się, dostaliśmy niemal ataku paniki, a po wszystkim czuliśmy się jak po Apocalipto w Energylandii, czyli jakby przejechał po nas czołg. Tego po labiryncie się nie spodziewaliśmy!
Z Mielna do Międzyzdrojów
Odwiedzamy lub przejeżdżamy jeszcze przez Pobierowo, Dziwnów, Dziwnówek, Międzyrzecze, Rewal, Niechorze i Międzyrzecze.
Zacznijmy od Międzyzdrojów. Jako jedyne z miast nad morzem zanotowało widoczny regres w rozrywce. A już „Misiem” na miarę naszych czasów jest niedziałające koło młyńskie przy molo.
Jakże zacięte musiały być walki o ten plac, skoro nie udało się uruchomić jedynego koła młyńskiego z widokiem na Bałtyk!
Międzyzdroje mogły wykonać krok naprzód i zbliżyć się do europejskich kurortów, po raz kolejny okazało się jednak, że się nie da.
W Niechorzu natomiast widoczny postęp. Zagospodarowano plac pod latarnią, który wita nas napisem jak w jednej z europejskich stolic. Ładne budynki wokoło zostały też zagospodarowane częściowo przez atrakcje, wśród których znajdziemy m.in. Gabinet Figur Woskowych.
Funkcjonuje tu też park miniatur latarni morskich Mariana Piaseckiego, który już kiedyś opisywaliśmy.
W Rewalu zatrzymujemy się przy Parku Wieloryba. Wchodzimy też do chatki Baby Jagi. Tak, to nie pomyłka! Przy jednym parkingu funkcjonują dwie atrakcje turystyczne. Obydwie przy głównej drodze, więc choć nie planowaliśmy wycieczki, zatrzymujemy się i postanawiamy wstąpić.
Najpierw Baba Jaga, bo jest pod dachem, a trochę pada. Wstęp 15zł, w środku statyczne scenki z bajek Andersena i nie tylko. Jest i Drakula, jest i Królewna Śnieżka. Jedyne animatroniki to mówiące po angielsku Baby Jagi. No tak, po co tłumaczyć tekst z amerykańskiej figury. Tak można powiedzieć, że jest nawet międzynarodowo.
Park Wieloryba zaskakuje nas na plus. Już za sam temat statycznych zwierząt morskich najchętniej ukrzyżowałbym pomysłodawcę, ale trzeba przyznać, że teren zagospodarowano ciekawie. Wstęp 26 zł, więc na wejściu pytamy kasjerkę co jest w środku. Ta świetnie przeszkolona młoda dziewczyna zaczyna nam zachwalać, ile rzeczy jest w środku i jak wiele godzin możemy się tam świetnie bawić, i że w ogóle nie ma szans żebyśmy spędzili tam mniej niż dwie i pół godziny.
Pierwsza myśl: nie wchodzimy, przecież mamy nie więcej niż 45 minut na zwiedzanie.
Przypominamy sobie jednak, że z drogi widzieliśmy jak mały jest park. Pani Kasjerka z pewnością przekonała wiele niezdecydowanych sezonowych gości do wejścia. Klient zwykle kalkuluje, czy opłaca się wchodzić, ile czasu spędzi za określoną kwotę. Mnie akurat nie trzeba było przekonywać, bo i tak bym wszedł. Inna sprawa, że jeśli faktycznie zatrzymywalibyśmy się przy każdym stworzeniu, przeczytali tabliczkę i trochę pokontemplowali nad nią, to z pewnością i trzy godziny mogłyby nie starczyć.
Choć teren mały, ścieżka wije się i wije. Same makiety są zrobione bardzo estetycznie, a ścieżki i wszystko wokół pasuje do siebie. Moim zdaniem warto ten park odwiedzić będąc w Rewalu i pamiętając na wejściu, że 26 zł to wcale nie tak dużo, jeśli weźmiemy pod uwagę, jak krótki jest sezon nad morzem i jak mało czasu jest na odrobienie pieniędzy zainwestowanych w makiety, szczególnie że niektóre są naprawdę ogromne. Osobiście tylko zasłoniłbym widok na pobliskie osiedle, żeby jeszcze bardziej spotęgować wrażenie spaceru wśród posągów ryb.
Podsumowanie
Kilka lat nie byliśmy nad polskim morzem. Szkoda, że nie udało się zobaczyć wszystkiego, ale już nie możemy się doczekać kolejnej wizyty. Celowo pominęliśmy półwysep helski, choć z tego co słyszeliśmy w lunaparku Sowiński trwa wielki rebranding i być może już wkrótce doczekamy się we Władysławowie Energylandii północy. Póki co możemy tam podziwiać pierwsze w Polsce profesjonalnie oświetlone koło młyńskie.
Nie ustaje trend budowania domów do góry nogami. W takim tempie za niedługo odwrócone domy zostaną wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO, jako jedyny na świecie szlak odwróconych domów.
W niektórych miejscowościach, np. w Mielnie, stoją już nawet dwa; poza tym po jednym w Świnoujściu, Międzyzdrojach, Kołobrzegu, Jastrzębiej Górze, Łebie, Karpaczu, Rabce, Ochabach, Zatorze, Zakopanem, Bałtowie, Szymbarku, a od niedawna w Bydgoszczy. Pechowa trzynastka? Raczej nie, bo na pewno wiele pominęliśmy.
Podróżując „wzdłuż wybrzeża” zauważyliśmy naprawdę masę obiektów kryjących się pod kryptonimem „park rozrywki/miniatur/przygody/dinozaurów/westernu”.
Nie sposób wymienić wszystkich obiektów, jednak odwiedzając jakąkolwiek miejscowość nad polskim morzem, na pewno natkniecie się na ich reklamy. Kilka lat temu nie było jeszcze aż tylu obiektów. Ale to dobrze, przynajmniej przy niepogodzie nie można już powiedzieć, że nad morzem nie ma co robić.
Specjalnością są oczywiście atrakcje typu „kopiuj/wklej”. Jeśli gdzieś jest park westernowy, to największe prawdopodobieństwo jest, że w okolicy powstanie kolejny.
Faktycznie, chyba pierwszy raz muszę się zgodzić z Unią Europejską, która wyliczyła, że jesteśmy mało innowacyjnym narodem. Ale naprawdę, żeby tak kopiować jeden drugiego i to jeszcze w sytuacji, gdy na rynku leży tyle niewykorzystanych pomysłów? Trzeba się po nie tylko schylić. Ale trzeba jeszcze wiedzieć gdzie się schylić.
Z tego chociażby powodu polecamy zatem wizytę na targach EAS w Goteborgu, może w ten sposób znajdziecie jakąś inspirację. Albo chociaż wycieczkę zagranicę, by obejrzeć kilka parków. To też zawsze inspirujące doświadczenie.
Są już w Polsce specjalistyczne firmy zajmujące się sprowadzaniem sprzętu używanego sprzętu z zagranicy, jak dobreatrakcje.pl czy projektujące całe obiekty komercyjne (z naciskiem na słowo „komercyjne”), jak gpdesign.pl
Trudno więc o wymówkę, że nie mieliśmy innego pomysłu. Mało kto zwraca uwagę, że tylko pionierzy niektórych rozwiązań faktycznie spijają śmietankę, a ich dwadzieścia następnych klonów już niekoniecznie. Klient nie chce oglądać wielokrotnie tego samego. Dużo podróżuje i dużo widzi. Z wyjątkiem garstki pasjonatów, nikt nie chce po raz kolejny płacić za to samo.
To nie gastronomia, to rozrywka!