Rozmowa z Rafałem Pawlusem, współwłaścicielem plenerowego escape roomu Moonstreet w Krakowie, Warszawie, Łodzi i Wrocławiu [WYWIAD]

„Przyszłość? Chcemy wejść z naszym produktem do Wielkiej Brytanii”

Fot. Przesłane materiały (Rafał Pawlus)

– Czym jest Moonstreet, od kiedy gra istnieje i na czym polega koncept tej rozrywki?

– Jesteśmy pierwszą w Polsce grą typu city escape. To połączenie tradycyjnego escape roomu z dynamicznym zwiedzaniem miasta na świeżym powietrzu. Opowiadamy pewne interaktywne historie. Uczestnicy rozwiązują zagadki, odpowiadają na pytania, próbują odnaleźć odpowiednią drogę i podjąć decyzję. Gra budzi emocje, jest pełna adrenaliny i tajemnic. Scenariusze opracowaliśmy w taki sposób, by każdy, niezależnie od wieku czy zainteresowań, mógł znaleźć ciekawe treści i rozrywkę dla siebie. To np. Śladami kruka, Król dwumiasta czy w Cieniu krasnali.

– Skąd pomysł na stworzenie takiej formy rozrywki?

– W dzieciństwie oglądałem filmy z Jamesem Bondem i Indianą Jonesem. Bohaterowie mieli świetne przygody i zawsze wychodzili cało z opresji. Chciałem więc stworzyć podobny model gry, gdzie pojawią się zagadki, przygody i wciągająca fabuła. Brakowało mi na to jednak budżetu. Szukałem więc rozrywki, która zawierałaby pewne elementy takiej przygody. Padło na odkrywanie miasta. Moim partnerem biznesowym został kolega Paweł. Ja, zajmuje się dziś m.in. szukaniem i tworzeniem scenariuszy, natomiast Paweł stworzył system, za pomocą którego ludzie mogą brać udział w zabawie.

– Brzmi szybko, łatwo i przyjemnie…

– Nie do końca. Nasz pomysł testowaliśmy przez… cztery lata. (śmiech) Dziś posiadamy własną aplikację, ale na początku zaczęło się od stworzenia prostego landing page’u. Pamiętam, że robiliśmy reklamę, na którą wydaliśmy… kilkadziesiąt złotych. Do gry zapisało się od razu 150 osób! To było zaskoczenie. Skoro pojawiło się duże zainteresowanie, to następnie przygotowaliśmy kampanię. I tak po nitce do kłębka, przez parę lat budowaliśmy firmę, czego efekty widzimy obecnie. Produkt jest dobrze oceniany przez graczy, model biznesowy się sprawdza, a koszty operacyjne są stałe. Jesteśmy zadowoleni.

– W takim razie, jak przebiega gra?

– Do zabawy potrzebny jest telefon. Gracze muszą kupić bilet, przyjść do punktu startowego, otworzyć link z grą i w czacie wpisać hasło: Start. I tak rozpoczynamy przygodę. Nie trzeba niczego instalować, nie ma potrzeby podawania żadnych danych osobowych, akceptowania ciasteczek itp. Następnie rozpoczynamy zabawę i do wykonania są zadania. Uczestnicy muszą kombinować, rozwiązywać zagadki, chodzić po chodnikach i placach, używać rekwizytów. Np. otrzymują zegarek kieszonkowy, który nawiguje przez miasto czy zdobywają kartę UV, którą w konkretnym celu należy przyłożyć do posągu. W herbaciarni otrzymują z kolei list, który należy spryskać wodą, by pojawiły się na nim pewne znaki. Rekwizyty są interaktywne, a zadania drużynowe. Gra kończy się w lokalu, w którym na uczestników czekają klasyczne napoje albo nalewki. Cała zabawa trwa około 2 godzin.

– Czy w trakcie gry trzeba cały czas spoglądać na telefon?

– Telefon nie jest kluczowy w naszej zabawie. To nośnik informacji. Za jego pomocą otrzymujemy proste komendy i tak naprawdę używamy go sporadycznie. Powiem więcej – staramy się oderwać graczy od korzystania z urządzeń. To nie Pokémon GO. U nas proponujemy uczestnikom zadania fabularne z używaniem rekwizytów. To rozrywka nastawiona na ruch, relaks i działania manualne.

Z jakich technologii korzysta się w trakcie gry? Czy jest to np. AR?

– Takich rozwiązań nie stosujemy. Postawiliśmy na prosty koncept – jak najmniej technologii i telefonu. Proponujemy graczom rekwizyty w stylu MacGyver’a. One się świecą, mają swoje kształty, przeznaczenie i ukazują nieskomplikowane informacje. Proste, ale za to niezwykle przyjemne.

– Ile osób może jednocześnie brać udział w grze i dla jakiego typu klienta jest ona przeznaczona?

– Gdy startowaliśmy z biznesem, to zakładaliśmy, że naszym targetem będą studenci. To założenie okazało się błędne. (śmiech) Odwiedzają nas głównie osoby po 30. roku życia w tym rodziny z dziećmi. Pojawiają się także klienci obchodzący urodziny, odbywający integracje firmowe, wieczory kawalerskie lub panieńskie. Studentów jest jednak niewielu. Jeżeli chodzi o liczbę graczy, to optymalny wariant zakłada grupy 4- lub 6-osobowe. W ramach ciekawostki powiem, że raz gościliśmy grupę liczącą… 260 osób! Grali cały dzień, ale to było trudne wyzwanie logistyczne dla nas, jak i dla nich samych.

– Ilu klientów miesięcznie Państwa odwiedza?

– Średnio od 300 do 600 osób per miasto. Wszystko zależy od pogody. Bywa też tak, że w największym piku mamy nawet odwiedzalność na poziomie 1000 osób miesięcznie. Oczywiście każde miasto posiada swoją wydajność. Dla naszych klientów ważne jest to, że mogą grać, kiedy tylko zechcą, o każdej porze dnia i nocy. To również ma wpływ na frekwencję. Dodam jeszcze, że najwięcej zainteresowanych decyduje się na grę po godz. 16, czyli zaraz po zakończeniu pracy.

– W jakich miastach dostępna jest rozrywka?

– Obecnie funkcjonujemy w czterech miastach Polski. W Krakowie, Warszawie, Łodzi i Wrocławiu. Przygotowujemy też kolejne lokalizacje. Mowa o Gdańsku, Poznaniu i Katowicach. Tutaj trwają prace nad scenariuszami, logistyką, obsługą tych miast. Oczywiście plany na rozwój mamy znacznie większe.

Czy w grze oprócz zabawy istnieje walor edukacyjny?

– Czerpiemy wiedzę z historii miasta, ale podkreślamy, że Moonstreet to nie gra historyczna. My budujemy własny świat, gdzie owo miasto i jego przeszłość, to fundament do stworzenia ciekawej opowieści. Edukujemy poprzez oprowadzanie i pokazujemy ciekawe miejsca. Prezentujemy miasto z drugiej strony – murale, uliczki, place, posągi, budowle itp. Np. w Warszawie jest to Plac Grzybowski, gdzie gracze widzą na murze dziury po kulach wystrzelonych w trakcie II wojny światowej. Ta uliczka przetrwała okres wojenny, a nie wszyscy o tym wiedzą. Staramy się otwierać na takie ciekawostki.

– Czy gra jest dostępna dla osób z niepełnosprawnością?

– W zależności od miasta. Gdańsk niestety nie jest dobrze przystosowany do poruszania się na wózku inwalidzkim. Na wielu ulicach i chodnikach pełno jest kostki brukowej, krawężników, stromych podjazdów itp. To utrudnienie. Jednak staramy się tak poprowadzić grę, by omijać największe wzniesienia, nierówności i przeszkody. Nie zawsze się to udaje. Na pewno w Krakowie czy Warszawie jest z tym lepiej niż w Gdańsku.

– Co w sytuacji, gdy nagle zacznie padać deszcz?

– Dla nas to nie problem. Mówimy „gra nie jest na czas”, więc gracze albo mogą schować się gdzieś pod dachem i przeczekać deszcz, ale dokończyć zabawę innego dnia. Dajemy taką możliwość. Zwłaszcza że zdarzają się ulewne deszcze, gdzie pogoda nie zamierza się poprawić.

– Czy niektóre elementy infrastruktury miejskiej nie są dostępne np. przez remonty?

– Tak. Dlatego zawsze na początku sezonu kierujemy starterów, którzy weryfikują stan infrastruktury miejskiej. Jesteśmy też dostępni na wszystkich lokalnych stronach miasta np. na Zarządzie Dróg Miejskich. Sprawdzamy ogłoszenia o remontach, prowadzonych pracach czy też planowanych wydarzeniach i eventach. Monitorujemy więc sytuację, ale czasami zdarzają się problemy i nie wszystko można przewidzieć. Rok temu Plac Piłsudskiego w Warszawie został zamknięty, ponieważ pewien mężczyzna wszedł na monument i groził, że się… wysadzi. Takie sytuacje się zdarzają. Na szczęście nasi gracze mogą wcisnąć na telefonie przycisk „pomiń zagadkę”, dzięki czemu w razie problemów przejdą do kolejnego punktu.

– Moonstreet to jedyne tego typu miejsce w Polsce? Za granicą funkcjonują podobne formaty?

– W Polsce byliśmy pierwszą taką atrakcją. Teraz wiemy, że podobne rozwiązanie otworzyło się w Bydgoszczy. Według mojej najlepszej wiedzy na terenie innych państw Unii Europejskiej nie istnieją podobne formy rozrywki. To dla nas duża przestrzeń do rozwoju.

– Czy myślał Pan o tworzeniu scenariuszy na zamówienie np. samorządów oraz o przygotowywaniu rozrywki dla mniejszych miast?

– Zgłosił się do nas Urząd Miasta Wrocławia, który bardzo chciał opracowania dla siebie podobnego rozwiązania. Ale stwierdziliśmy, że przechodzenie przez całą procedurę formalną, wynikającą ze współpracy z jednostką samorządową, będzie zbyt wymagające. Finalnie zrezygnowaliśmy. Unikamy tego typu współprac. Mieliśmy sporo zapytań odnośnie naszego produktu od klientów biznesowych. Zgłosił się do nas przedstawiciel jednego z parków świateł, który otwiera się zimą. Tutaj nie udało się wynegocjować zadowalającej dla obu stron stawki. Co jakiś czas kontaktują się z nami również hotele, agencje marketingowe itp. Jest więc duże zainteresowanie.

Fot. Przesłane materiały

– Ile kosztuje bilet wstępu do Moonstreet?

– Goście płacą u nas 79,99 zł za osobę w bilecie grupowym. Jednak co ważne, przy grupie powyżej 10 osób pobieramy 72 zł od osoby. Tutaj mamy dodatkowe 10 proc. zniżki. Innymi słowy, grupa 10 osób wyda u nas jedyne 709,99 zł. Dla gości mamy też rabaty i zniżki. Szczegółowe informacje w tym zakresie dostępne są na naszej stronie internetowej: www.moonstreet.pl.

– Jak klienci oceniają Państwa atrakcje i czego najczęściej dotyczą negatywne komentarze?

– Z reguły takie opinie związane są z cenami biletów. W przeszłości też niektórzy zwracali uwagę na to, że wspominaliśmy na stronie internetowej o napoju w ramach drobnego urozmaicenia zabawy. Mowa o wspomnianym już małym kieliszku nalewki na dobre podsumowanie gry. Niektórzy zbyt dosłownie brali do siebie określenie napój i oczekiwali na koniec… całej butelki. (śmiech) Jako że jej nie było, to swoje rozczarowanie wyrażali w komentarzach. Dlatego ostatecznie usunęliśmy informacje o napoju ze strony internetowej.

– Jakie ma Pan cele biznesowe na kolejne miesiące i lata? Ekspansja marki za granicę?

– Plany są bardzo szerokie. Docelowo chcemy trafić z produktem do 50 miast. To nasze modus operandi. Koncepcja jest też taka, aby Moonstreet pojawił się za granicą. Skoro model biznesowy działa i sprawdza się w Polsce, to dlaczego ma nie przyjąć się poza krajem? (śmiech) Będziemy szukać inwestora instytucjonalnego lub prywatnego. Londyn to nasz pierwszy cel. W Wielkiej Brytanii nie ma klasycznej zimy, ani lata, więc to idealna lokalizacja. I w takim mieście potencjalni klienci raczej nie będą mieć kłopotów z wydaniem np. 20 funtów. Oprócz tego przypomnę, że w planach krótkoterminowych otwieramy się w Gdańsku, Poznaniu i Katowicach. Może w przyszłości będą to też mniejsze miejscowości typu Bydgoszcz czy Rzeszów. Czas pokaże.

Rozmawiał Kamil Lech

Wystawa Kleks. Magia Kina w Warszawie robi wrażenie. „400 gości każdego dnia”
Nowe trendy spędzania wakacji. Co na to parki rozrywki?

MAPY POLSKICH PARKÓW

KATALOG FIRM

Tylko sprawdzone firmy

OGŁOSZENIA

Kup i sprzedaj atrakcje

Czytaj też…

Menu