„Podczas pandemii odwiedzało nas nawet 250 tysięcy osób rocznie”
– Jaka jest geneza Ogrodów Tematycznych Hortulus?
– Nasza historia rozpoczęła się w 1991 roku, kiedy wraz z mężem zostaliśmy absolwentami ówczesnej Akademii Rolniczej w Poznaniu na kierunku Studia Ogrodnicze. Specjalizowaliśmy się w szkółkarstwie. Jeszcze w trakcie studiów kupiliśmy podupadające 7-hektarowe gospodarstwo wraz z opuszczonym domem w Dobrzycy (obecny pow. koszaliński). To było miejsce, w którym postanowiliśmy realizować nasze pasje, a następnie rozkręcić działalność, czyli otworzyć szkółkę roślin. Dalszym krokiem było założenie ogrodu, który tworzył się w kolejnych sezonach. W ogrodnictwie mówi się, że najpierw jest 7 lat sadzenia, a dopiero ósmy rok pozwala na otwarcie bram do zwiedzania. W Polsce panowało wówczas duże bezrobocie. Nieco wcześniej upadła komuna i nie istniała u nas kultura ogrodnictwa. W domowych ogrodach popularne były ligustry, tuje oraz inne pospolite gatunki. Ludzie nie przywiązywali do roślin dużej uwagi. Wraz z upływem czasu w naszej szkółce i w ogrodach zaczęły pojawiać się odmiany z państw zachodnich. To był powiew świeżości.
– Początki nie były więc łatwe…
– Zdecydowanie. Ludziom trudno było wyjaśnić, czym są nieznane dotąd gatunki roślin, jak będą rosły i kwitły. My jako ogrodnicy także nie mieliśmy lekko. Prowadzaliśmy punkt sprzedaży roślin na wsi. Nie było u nas nawet… wody. Proste czynności wymagały sprytu, kombinowania, często działania intuicyjnego. Pierwszy traktor, który kupiliśmy, zapalaliśmy poprzez spuszczanie go… z pochyłej drogi. Pierwsze rośliny sadziliśmy w opakowaniach po maśle, a zamiast specjalnych mat ogrodniczych stosowaliśmy worki po nawozach. To wszystko działo się 35 lat temu i dziś brzmi trochę niewiarygodnie. Wyjeżdżaliśmy za granicę i tam uczyliśmy się dendrologii. Pamiętam, że w Amsterdamie przeszukaliśmy tysiące książek, które odkrywały przed nami nowy świat ogrodnictwa. Wiedzy nie było wtedy w wyszukiwarce Google. Trzeba było się trochę natrudzić, by ją zdobyć.
– Kiedy więc po założeniu ogrodu biznes ruszył, jako miejsce przeznaczone do zwiedzania?
– Pierwsze nasadzenia roślin to 1992 rok, a biletowane wejście zaczęło obowiązywać dopiero od… 2003 roku! Bilety kosztowały wówczas 4-5 zł. Wcześniej każdy mógł odwiedzać nas zupełnie za darmo. Musieliśmy wprowadzić bilety, ponieważ po pierwsze – motywowała nad do tego ekonomia, a po drugie – rosła liczba incydentów związanych z kradzieżami. Ludzie często przekraczali granice.
– Jak dziś wyglądają Ogrody Hortulus Dobrzyca?
– Hortulus Dobrzyca to kompleks składający się ze szkółki roślin oraz dwóch ogrodów: Ogrodów Tematycznych Hortulus oraz Ogrodów Hortulus Spectabilis. Całe nasze gospodarstwo liczy 88 ha powierzchni. Składa się z ponad 6 tys. gatunków i odmian roślin. Pierwsze ogrody są czynne od lutego do grudnia, a drugie nieco krócej. Dla przykładu Ogrody Hortulus Spectabilis to nie tylko popularny labirynt grabowy wraz z wieżą widokową, ale też 46 stref różnych ogrodów. To np. Ogród Lawendowy, Ogród Kwiatów Orientu, Ogród Kalendarza Celtyckiego, Ogród Francuskiego Romansu, Rosaria, partery bukszpanowe i inne, a także Caffebar Rumianek i Caffebar Piwonia.
– Ile gatunków roślin Państwo posiadacie?
– Szkółka produkuje 3,5 tys. gatunków, a w ogrodzie rośnie 7-8 tys. odmian. To olbrzymi katalog roślin. Posiadamy popularne dalie, pelargonie, hortensje, rododendrony, tulipany, narcyzy, hiacynty. Trudno wymienić wszystkie gatunki, zwłaszcza że przez ocieplanie klimatu przestajemy je ewidencjonować. Mamy np. około 20 par gatunków samej fuksji! Niełatwo to teraz policzyć i konkretnie zaklasyfikować. Mamy też gatunki bardziej orientalne – figi, banany, eukaliptusy i ogólnie rośliny z różnych stron świata.
– Jednym z elementów ogrodów jest największy grabowy labirynt na świecie…
– Mój mąż narysował ten labirynt na kartce papieru. To był przełom 2001 i 2002 roku. Sezon później labirynt powstał. Dziś zajmuje ponad hektar powierzchni i liczy 3 km ścieżek. To rzeczywiście największy labirynt grabowy na świecie. Został osadzony na bazie prostokąta, a w jego sercu znajduje się wieża widokowa wysoka na około 20 m. Aby wejść na samą górę, trzeba pokonać 102 schody. Sam labirynt wykonany jest z grabu, a dokładnie z 17,5 tys. sadzonek grabu! To rośliny, które dziś są wysokie na 2,5 metra. Przycinamy je 2-3 razy w roku. Dodam, że prace zajmują ogrodnikom około… tygodnia.
– Klienci nie niszczą żywopłotu? Dzieci nie przebiegają przez niego?
– Zdarzały się różne sytuacje. Staramy się uczulać na to, aby goście szanowali miejsce, w którym się znajdują. Niestety raz przerwana ściana labiryntu jest nie do odratowania. Sama struktura roślin jest na tyle silna i wysoka (liczy aż 2 m wysokości), że dzieci nie dadzą rady przez nią przebiec. Natomiast zdarzały się sytuacje, że ktoś chciał wyjść z labiryntu i zaczął… przecinać rośliny. Przykry incydent.
– Kto odpowiadał za zaprojektowanie ogrodów?
– Wszystkie projekty są stworzone przeze mnie i mojego męża. Natomiast mąż jest autorem labiryntu. Prace projektowe wcale nie są proste, szczególnie że realizowaliśmy je wiele lat temu, kiedy nie zawsze posiadaliśmy wystarczająco dużo wiedzy, ale też możliwości finansowych i logistycznych.
– Odbywają się u Państwa wydarzenia okolicznościowe? Festiwale, koncerty, śluby?
– Organizujemy Kulinarny Festiwal Kwiatów Jadalnych, gdzie można sprawdzić, jak smakują kwiaty i jak wykorzystać je w gastronomii. W tym roku mieliśmy też 7. edycję Dyniowego Garden Party. To wydarzenie, podczas którego odbywają się warsztaty z rzeźbienia, drużynowe sztafety czy konkursy np. z toczenia dyni. Na zakończenie imprezy zawsze planujemy bieg z dynią. Organizujemy też event na rozpoczęcie sezonu, czyli Noc Kupały oraz Dzień Świra – maskaradę w labiryncie.
– Ilu gości odwiedza Państwa rocznie i czy w ostatnich latach jest to tendencja wzrostowa?
– Roczna frekwencja wygląda bardzo różnie. W ostatniej dekadzie ogród, który został otwarty w 2014 roku, cały czas rósł, a wraz z nim rosły słupki odwiedzin. Licznik nieco wyhamował w 2019 roku. Później przyszła pandemia, która sprawiła, że zaczęło odwiedzać nas nawet 250 tys. osób rocznie. Szczerze? Jakkolwiek to nie zabrzmi, to ten okres był balsamem dla naszego biznesu. Ostatnie lata, czyli okres wojny za wschodnią granicą to spadki w liczbach. Prawdopodobnie to również efekt tego, że ludzie wykazują mniejsze zainteresowanie naturą i przyrodą. Niestety.
– Ile kosztują bilety wstępu?
– Mamy 9 kombinacji biletów. Np. bilet indywidualny do Hortulus Spectabilis Dobrzyca to koszt 68 zł, a do Ogrodów Temtatycznych Hortulus Dobrzyca 48 zł. Gdy kupuje się bilety w pakiecie, to kwota jest o 20 zł niższa (łącznie 96 zł). Nabyty bilet jest ważny cały sezon. I np. w jeden dzień można odwiedzić pierwszy obiekt, a za miesiąc drugi. Mamy więc elastyczną możliwość korzystania z oferty.
– Jakie działania marketingowe prowadzą Państwo, by rozreklamować ogrody?
– Bez marketingu żaden biznes turystyczny nie ma prawa dziś istnieć. Nasze 35 lat działalności spowodowało, że marketing przybierał różną formę. W kontekście rynku klienta m.in. interesuje nas młodzież, wiec działamy w Internecie na stronie internetowej. Stawiamy też na materiały promocyjne w klasycznej postaci. Chodzi o kalendarze, zeszyty, notatniki, ulotki. Rozwozimy foldery z ofertą turystyczną do hoteli. Jesteśmy laureatami kilkudziesięciu różnych nagród, co również podnosi rangę naszego obiektu. To forma promocji ogrodów.
– Utrzymanie estetyki ogrodów to duży koszt?
– W tej branży nie jesteśmy w stanie prowadzić konkretnego rachunku, jak w innych biznesach. Nie wiadomo, ile wydamy pieniędzy na odchwaszczanie terenu, ile na nawozy, a ile na pensje pracowników. Jedno jest pewne – nie można tu trzasnąć drzwiami o godz. 15 i wyjść do domu. Cały czas trzymamy rękę na pulsie, monitorujemy sytuację i oceniamy kondycję ogrodów. Koszty są niepoliczalne.
– Utrzymują się Państwo z własnych środków, czy korzystają z funduszy zewnętrznych?
– Nie jesteśmy typowym biznesem komercyjnym. Nie otrzymujemy żadnego wsparcia od państwa czy samorządu. Staramy się utrzymywać kompleksy z tego, co zarabiamy. Każdy, kto kupuje bilet, roślinę w szkółce lub książkę w wydawnictwie wspiera nas finansowo.
– W takim razie, ilu pracowników musicie Państwo zatrudniać, aby ogrody mogły funkcjonować?
– Ogólnie mamy 7 różnych działów – od usług, po produkcję, handel, marketing czy gastronomię. To łącznie około 150 osób. To bilans pracowników w sezonie, natomiast poza gorącym okresem zatrudnionych jest nieco mniej. Dodam także, że stawiamy na edukację i prowadzimy praktyki dla młodzieży i studentów. Tym również zajmuje się nasz personel.
– Jakie mają Państwo plany na przyszłość?
– Przyszłość jest dziś bardzo niebezpieczna. Plany trzeba mieć na jutro i ewentualnie na zakończenie roku, a nie na przyszłość. Trudno planować. To, że znajdujemy się w niepewnej sytuacji politycznej, to dobrze wiemy. Jednak nie zdajemy sobie sprawy z tego, w jak rozregulowanym klimacie żyjemy, co także wpływa na ogrody. Przyroda i pogoda dopisały się do nieprzewidywalności. We wrześniu mamy 32 stopnie Celsjusza. Za dnia nie można normalnie pracować, bo jest za gorąco, a rano i wieczorem jest ciemno. Kiedy więc mamy wykonywać obowiązki? Tradycyjna koncepcja pracy uległa degradacji. Jakoś jednak musimy funkcjonować. Mówiąc o celach inwestycyjnych, to w ogrodach powoli stawiamy na nowe elementy. Budujemy ruiny katedry, która będzie liczyć 7 metrów wysokości. Jeśli pogoda pozwoli, to będziemy ją realizować jesienią. Zobaczymy, co kolejne tygodnie przyniosą.
Rozmawiał Kamil Lech