To jedna z tych ciekawostek, która w Europie może wywołać gęsią skórkę. W USA wiele osób odwiedza Disneyland nie tylko po to, by zakosztować dobrej zabawy, ale także, by… rozsypać prochy swoich bliskich! „Pracownicy obiektu bacznie obserwują, jakie przedmioty wnoszą turyści”.
Wydaje się, że o Disneylandzie słyszał każdy. To najbardziej rozpoznawalna marka parków rozrywki na świecie. Kochają ją turyści nie tylko z USA, ale także z Japonii, czy Francji. W Ameryce sława kompleksów jest tak duża, że wiele osób traktuje je wręcz w sposób fanatyczny. W związku z tym rośnie nielegalny proceder rozrzucania na ich terenie prochów swoich bliskich. Jest to niezgodne z przepisami, ponieważ w USA szczątki skremowanych osób można zabrać do domu i rozsypać na swojej posesji, w ważnym dla siebie miejscu, ale nie na terenie parku rozrywki.
Fot. Wikipedia/CC BY-SA 4.0/Bair10
Jak podaje Wall Street Journal, w związku z nagminną liczbą przypadków łamania prawa, w obiektach przy wejściach, ochrona dokładnie sprawdza rzeczy osobiste turystów. Gdy znajdą urnę lub opakowanie z prochami, nie wpuszczają odwiedzającego na teren kompleksu i wzywają policję. Wiele osób szuka więc różnych rozwiązań, aby nie zostać przyłapanym na gorącym uczynku. Goście przesypują szczątki do butelek, saszetek, czy nawet kubków termicznych.
Gdzie najchętniej Amerykanie rozsypują prochy bliskich? Największym zainteresowaniem cieszy się królestwo piratów i The Haunted Mansion określane jako „Nawiedzony Dwór”. Do tego typu zdarzeń dochodzi tam minimum… raz w miesiącu! Jak tłumaczą pracownicy parku, „Nawiedzony Dwór” skrywa mnóstwo prochów, których nie da się, tak po prosto usunąć. Zalegają one na liściach drzew, kwiatach i unoszą się na wodzie.
– To już przestaje być zabawne – skarżą się pracownicy.
Fot. Wikipedia/Benjamin D. Esham/CC BY-SA 4.0
