„Nic dwa razy się nie zdarza” [FELIETON]

Piotr Wiecha, właściciel Parku Rozrywki Rabkoland

„Nic dwa razy się nie zdarza”

W przyszłym roku minie 10 lat odkąd zasiadam za sterami rodzinnego parku rozrywki. Ogólnie w Rabkolandzie pracuje od 2000 roku, a wcześniej działałem w Śląskim Wesołym Miasteczku (obecna Legendia), gdzie nasza rodzina była jednym z operatorów atrakcji. Do czego zmierzam? Otóż sięgając pamięcią do korzeni, nie przypominam sobie, by jakikolwiek sezon turystyczny był podobny do poprzedniego. Jak pisała pewna poetka, której wiersz dziś pobrzmiewa w radio, nic dwa razy się nie zdarza…

Na początku lat 80. Śląskie Wesołe Miasteczko odwiedzało około 2 mln gości rocznie. Już dekadę później ta liczba zaczęła drastycznie spadać. Symptomatycznym momentem był rok 1997, kiedy przeżyliśmy „powódź stulecia”. Przez prawie cały lipiec lało jak z cebra. Efekt? Wylało jezioro znajdujące się na środku parku, zalewając nam karuzelę po górę podestów. Sezon praktycznie spisaliśmy na straty i marnym pocieszeniem był względnie słoneczny sierpień.

Podczas innego lata, przez całe wakacje – od poniedziałku do piątku – obserwowaliśmy piękną pogodę, a w weekendy… permanentny deszcz. Łącznie przez osiem sobót i niedziel z rzędu! Brzmi to nieprawdopodobne, a jednak się zdarzyło. Gorszych okresów było więcej. W Rabkolandzie przez ulewy przeżyliśmy maj z odwołanymi wycieczkami szkolnymi, a kilka lat później strajk nauczycieli, co również odbiło się na frekwencji przyjazdów uczniów i przedszkolaków. Wniosek? Deszcz w tej branży to nieproszony gość, a zarazem standard, który niestety trzeba zaakceptować. Na szczęście wydaje się, że środowisko jest na tyle doświadczone, że posiada twardą skórę. W innym wypadku walka z pogodą byłaby po prostu walką z wiatrakami – a to jak wiadomo, kończy się zawsze źle.

W tym roku na południu Polski lipiec upłynął pod znakiem wysokich temperatur i słońca. Od samego początku miesiąc zaskakiwał wzmożonym ruchem turystycznym. Przedsiębiorcy znaleźli się w siódmym niebie. Żeby jednak nie było zbyt kolorowo, antybohaterem sezonu został początek sierpnia, gdzie przez pierwsze 10 dni rzęsiście padało. W efekcie ruch wyraźnie zmalał. Straty nadrobił trochę wrzesień, jednak jak wiadomo, to sierpień jest prawdziwym czasem żniw w branży.

Co ciekawe jak Polska długa i szeroka tak i pogoda różna. Na Pomorzu cały lipiec padało, a z kolei sierpień… pobił wszelkie rekordy odwiedzin! Dla kontrastu warto jeszcze przypomnieć, że w ubiegłym roku, ruch wszędzie zaczął się dopiero w drugiej połowie lipca, a gorszy początek wakacji można zrzucić na karb niepewności społecznych spowodowanych wojną za naszą wschodnią granicą.

Jak wszyscy dobrze pamiętają, trzy lata temu miejsce miała pandemia i choćbyśmy gościom płacili za odwiedziny, to i tak nie chcieliby do nas przyjechać. Takie czasy… A inflacja? Ona również rzutuje na frekwencję. Jest pewna grupa ludzi, która ze względu na topniejące oszczędności nie rusza się z domu. W trudnych czasach każdy orze jak może, lecz niestety odczuwają to przedsiębiorcy.

Jednak jako życiowy optymista staram się znaleźć światełko w tunelu. By podnieść czytelników na duchu, wspomnę tylko, że po paru sezonach zaciskania pasa, zwykle następuje wybuch turystyczny i chude lata zastępują tłuste. Pewne zależności można przełożyć również na globalne tendencje. W tym sezonie parki Disneya zanotowały spadki słupków odwiedzalności, na co prezes koncernu zareagował zupełnym spokojem, tłumacząc, „że są lata lepsze i gorsze”. Ogólnie więc z obserwacji ostatnich sezonów rysuje się pewien schemat.

Generalnie pogoda sprawia, że liczbę gości można zwiększyć lub zmniejszyć średnio o 15 proc. Czasem jest tak, że mamy piękną aurę podczas majówki i podobnie jest przez kilka kolejnych weekendów. W związku z tym udany start sezonu wpływa na słabszą frekwencję we wrześniu, nawet pomimo relatywnie dobrej pogody. Dlaczego? Ponieważ ludzie są zwyczajnie nasyceni rozrywką. Mimo to, sumaryczny wynik sezonu będzie in plus.

Dla gości parków rozrywki pogoda jest wyznacznikiem dobrej zabawy. Jeśli nie jest ona słoneczna, to zaczynają się reklamacje oraz prośby o zwrot pieniędzy. Klient kupujący bilet oczekuje w doświadczeniu dobrej aury. Jeśli jej nie otrzyma, będzie zwyczajnie rozczarowany. „Nie ma dobrej pogody? Nie na to się z Wami umawiałem, więc nie chcę płacić!”

W Stanach Zjednoczonych widziałem już nawet ubezpieczenia… od złej pogody. Płaci się ekstra za gwarancję odpowiedniej aury. Jeżeli danego dnia będzie brzydko i deszczowo, gość zachowuje bilet i może go nadal wykorzystać podczas przyjazdu innego dnia. Mimo to ubezpieczyciel oddaje mu dodatkowo pełną kwotę wartości wejściówki! To się nazywa wrócić do domu z tarczą!

Podsumowując, żyjemy w umiarkowanej strefie klimatycznej i pogoda jest u nas zmienna. Dlatego każdy sezon musi się różnić, a w przypadku niektórych, różnić będą się poszczególne dni. I to się raczej szybko nie zmieni. Co więc nam pozostaje? Brak tu złotego środka i dobrej odpowiedzi. Moją garść przemyśleń po prostu zakończę z humorem: nie ma złej pogody, można się tylko nieodpowiednio ubrać.

Fot. Archiwum

Najbardziej przereklamowane miejsca turystyczne. „Tłumy i wysokie ceny”
Hotelarze we Włoszech niezadowoleni z sezonu. „Turyści o nas zapomnieli”

MAPY POLSKICH PARKÓW

KATALOG FIRM

Tylko sprawdzone firmy

OGŁOSZENIA

Kup i sprzedaj atrakcje

Czytaj też…

Menu