Chaosu ciąg dalszy. Okazuje się, ze wielu przedsiębiorców postanowiło nie czekać dłużej i otwierać swoje biznesy, pomimo powszechnie panujących zakazów.
W wielu przypadkach. Jeśli zrobili to w świetle jupiterów, jest duża szansa, że przyszła do nich kontrola sanepidu i policji.
Mandatami karani są klienci, którzy nie noszą w obiektach maseczek, czasem właściciele za złamanie obowiązujących reżimów. W niektórych obiektach zaczęli dyżurować prawnicy, którzy pilnują, aby cała operacja policyjno-lokalowa odbywała się w zachowaniem wszystkich przepisów prawnych.
Z jednej strony mamy tu rząd i zapowiadane przez niego nie przyznanie dotacji firmom, które otwarły się mimo zakazów. A z drugiej strony przedsiębiorców, których z różnych powodów tarcze nie objęły, sądy raczej uchylające decyzje o karach nałożonych przez sanepid, a także po prostu ludzkie dramaty i dużo kreatywności.
Wyciągi narciarskie, na których odbywają się zebrania nowo powstałych partii, szkolenia ze slalomów gigantów, czy właściciela jednej z restauracji, który zapowiedział, że zamknie swój obiekt tylko jak go z niego wyniosą.
Otwarły się też sale zabaw i centra rozrywki, w których też w jakiś sposób, w myśl obowiązujących przepisów prowadzona jest działalność.
Nie podajemy nazwy obiektów, ponieważ sądzimy, że im większy rozgłos, tym większa szansa na kontrolę. Na internecie natomiast łatwo można znaleźć mapę tych otwartych miejsc.
Z drugiej strony większe szanse na działanie, mają oczywiście obiekty powiązane w jakiś sposób z kapitałem państwowym.
W jednym ze stołecznych miast wojewódzkich, od kilku miesięcy jedna z jednostek miejskich prowadzi atrakcję, polegającą na udostępnianiu zwiedzających ścieżki z iluminacją świetlną. Byliśmy, widzieliśmy. Tłumy całkiem zacne. Po wywiadzie z kasjerką, dowiedzieliśmy się nawet o 7.000 klientów w jedną z niedziel.
Taka sama iluminacja, została jednak zamknięta w innej części polski, gdzie prowadził ją nie powiązany z miejskim kapitałem przedsiębiorca.
Na jednym z portali ogłoszeniowych widzieliśmy też ofertę sprzedaży całego biznesu typu park rozrywki. W Łodzi sprzedawała się też cała sala zabaw. Takich ofert powinno być w najbliższych miesiącach, niestety więcej.
Centrum Bajki w Pacanowie
Tymczasem spokojnie może spać budżetówka. W Pacanowie na ukończeniu jest rozbudowa Centrum Bajki. Pochłonie ona 22 miliony złotych, a w planie jest jeszcze budowa dwóch hoteli.
Rodzi się tu fundamentalne pytanie.
Czy powinno się za pieniądze zebrane z podatków, dofinansowywać obiekty, które będą konkurencją, dla prywatnych biznesów, z których te podatki zostały zebrane?
Powiedzmy, że jesteśmy właścicielem parku rozrywki. Pracujemy, poświęcamy się, wypruwamy sobie flaki. Stajemy na głowie, kredytujemy się. Na koniec płacimy podatki.
Mamy nadzieję, że za te podatki, uda się zbudować lepszą drogę, dzięki której nasz obiekt odwiedzi więcej klientów. Poprzez inwestycję w infrastrukturę poprawi się stan życia mieszkańców, ulepszona zostanie służba zdrowia czy dofinansowane zostanie szkolnictwo.
W rzeczywistości okazuje się, że część z naszych pieniędzy została wydana na dofinansowanie w miasteczku obok obiektu, który jest naszą bezpośrednią konkurencją i kompletnie nie wnosi niczego dla lokalnej społeczności, a nawet najprawdopodobniej obciąży tylko budżet gminy, ponieważ zwykle inwestycje państwowe nie potrafią osiągnąć rentowności. Tak więc, de facto zuboży tylko gminę.
Czy naprawdę obiekty typu park rozrywki muszą powstawać za nasze pieniądze? Czy nie lepiej byłoby te pieniądze spożytkować na rzeczy fundamentalne tj. szkolnictwo czy służba zdrowia? Utopia.