IZABELA KIELIŚ, COMMERCIAL MANAGER W LEGENDII ŚLĄSKIM WESOŁYM MIASTECZKU
„Zimowy potencjał”
Sezon, sezon i… po sezonie… Te słowa, niczym coroczną mantrę, wypowiada większość właścicieli outdoorowych obiektów z branży czasu wolnego w naszym kraju w okolicach września i października. Nic dziwnego. W Polsce utarło się wśród klientów parków rozrywki, że jazda karuzelą lub roller coasterem możliwa i rozsądna jest wyłącznie przy minimum kilkunastu stopniach na plusie i najlepiej przy możliwie bezchmurnym niebie.
O odwiecznym w naszym biznesie konflikcie „pogoda vs EBIDTA” jakiś czas temu szerzej pisał na łamach Parkmagu mój serdeczny kolega z branży, Piotr Wiecha. Każdego, kto miał lub nie miał okazji czytać jego felietonu Nic dwa razy się nie zdarza, zachęcam do potraktowania tekstu Piotrka, jako wstępu do moich dzisiejszych przemyśleń. Stanowi on bowiem świetną syntezę tegorocznego sezonu oraz przywołuje kilka bardzo obrazowych przykładów z historii branży rozrywkowej w Polsce, co może lepiej wprowadzić w złożoność tematu niewtajemniczonych (mamy tutaj takich?! ?).
Powracając do wątku parkowych przychodów (bo przecież biznes, jest biznes, nawet jeśli w godzinach pracy możesz wybierać pomiędzy przerwą na kawę a przerwą na rundkę coasterem), nie jest tajemnicą, że obiekty pod chmurką szukają wszelkich możliwych sposobów, aby maksymalnie wydłużyć żywotność produktu w ciągu roku. To co od dawna jest niemal standardem na Zachodzie i Północy Europy, w Polsce jeszcze kilka lat temu było prawdziwą rzadkością. Mam tutaj na myśli sezon jesienno-zimowy w branży czasu wolnego.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że społeczno-ekonomiczne zawirowania ostatnich lat, które tak mocno dały się we znaki konsumentom i przedsiębiorcom, stały się również impulsem do coraz częstszych prób przekonania Polaka, że outdoorowa rozrywka inna niż jazda na nartach i górskie wędrówki, może być atrakcyjna, nawet jeśli czasem mróz szczypie w nos. I nic dziwnego, że w ostatnim czasie jak grzyby po deszczu, bo niestety niekoniecznie jak bałwany po śniegu, wyrastają w Polsce kolejne komercyjne projekty sygnowane światłem, świętym w czerwonej czapce, czy, w przypadku samorządów, jarmarkami świątecznymi. Wszak każdy z tych pomysłów, to potencjalne źródło dodatkowego przychodu.
W Legendii w 2018 roku po raz pierwszy wyszliśmy z inicjatywą wykorzystania indoorowego Bazyliszka, jako zimowego produktu o formule rodzinnej sali zabaw. Później, przy okazji Winter Legendii otworzyliśmy część parku z atrakcjami za ułamek letniej ceny biletu wstępu. Pilotażowy projekt nie był może kurą znoszącą złote jaja, ale spełnił zadanie i pokazał potencjał. Aktualnie po raz trzeci Legendia zimą zamienia się w ogród świateł we współpracy z zewnętrznym inwestorem. W ciągu tych zaledwie kilku lat w różnych częściach kraju podobne inicjatywy powstają i znikają, jak np. Christmas Garden w chorzowskim ZOO, który zakończył działalność na jednym sezonie. W moim odczuciu natomiast bieżąca zima jest rekordową po względem zagęszczenia tego typu propozycji.
I tutaj nasuwa się pytanie, czy tak naprawdę rodzimy odbiorca to ten, który jest już gotowy w pełni zrozumieć i docenić atrakcje, które mu się proponuje poza sezonem letnim? Czy gotowy jest równie chętnie zapłacić za zimową odsłonę parkowej rozrywki, co za letnią? Z moich obserwacji wynika, że niestety jeszcze nie… Oczywiście, na jednej szali należałoby położyć, jakość tegoż zimowego produktu. W chwili obecnej w Polsce jedynie Energylandia goni dużych europejskich graczy pokroju Europa Parku. A i tak wciąż tylko goni. I nie mam tu na myśli poziomu oferty, bo poprzeczka jak zwykle zawieszona jest wysoko. Idzie o to, że wprawdzie z roku na rok chętnych na zimowy wypad na karuzele przybywa, ale czy są to liczby dalece przekraczające próg rentowności?
Rozmawiając z różnymi osobami, które zainwestowały w tę zimową twarz rozrywkowego biznesu, po raz kolejny okazuje się, że Polak nie wiedzący do końca czego może się spodziewać, zdecydowanie chętniej wyda krocie na jarmarku świątecznym niż zapłaci za wstęp do ogrodzonej atrakcji pod gołym niebem. Nieważne, że w cenie biletu wstępu zbliżonej do jednorazowego przejazdu objazdowym diabelskim młynem z kubkiem grzańca w ręce, może korzystać z wielu różnorodnych atrakcji i spokojnie spacerować z rodziną zamiast przeciskać się w tłumie. Wybór ten należy oczywiście uszanować i nie chodzi tutaj o piętnowanie rodaków. Mimo wszystko bowiem mam cichą nadzieję, że w jakimś stopniu mamy tu do czynienia z procesem przyzwyczajania klienta do produktu i kształtowania wyborów konsumenckich.
Osobiście wciąż mam na świeżo w pamięci moją tegoroczną listopadową wizytę w holenderskim Eftelingu i szwedzkim Lisebergu. Był to mój pierwszy raz w tych parkach o już niemal zimowej porze. Co ciekawe najbardziej pozytywnego wrażenia nie zrobiła na mnie wcale fasada dekoracji. To czego możemy zazdrościć kolegom i koleżankom z branży w tamtych częściach Europy to zdecydowanie klienta, który wyjścia z ciepłego domu po to, by zaznać odrobiny rozrywki, nie traktuje jak zło konieczne. Wręcz przeciwnie. Jest to kolejna doskonała okazja do spędzenia czasu z bliskimi, nawet jeśli aktualnie z nieba leci rzęsisty deszcz. Biorę rzecz jasna pod uwagę różnice społeczne, klimatyczne i kulturowe, ale jak mawiała moja babcia: „Za marzenia nie karają”. Dlatego też, korzystając z okazji, całej Branży życzę w nadchodzącym sezonie 2024 rekordowych wyników i wymarzonych klientów tłumnie szturmujących bramy Waszych biznesów bez względu na pogodę i porę roku!