Piotr Wiecha, właściciel Parku Rozrywki Rabkoland
„Trzeba kuć żelazo, póki gorące”
Pierwsza edycja bonu turystycznego w Polsce już za nami. Program pomógł sfinansować wypoczynek blisko 5,5 mln osobom. Zyskali jednak nie tylko obywatele, ale także cała branża turystyczna. Kto najbardziej? Do tego pytania wrócimy na końcu tekstu…
Ojcem chrzestnym bonu turystycznego jest wiceminister Andrzej Gut-Mostowy. To przedsiębiorca z Podhala, uchodzący w branży za fachowca, którego na Wiejskiej nie było od dawna. Polityk z niejednego pieca chleb jadł i, jako że na biznesie zna się całkiem nieźle, dobrze odczytuje problemy trapiące podmioty gospodarcze z sektora turystyki. W końcu sam jako współwłaściciel stoku narciarskiego i hotelu przy zakopiańskich Krupówkach, również się z nimi boryka. To nie zarzut, jak często pieją ogólnopolskie media, a faktyczne docenienie kompetencji wiceministra. Kto prowadzi własny biznes, ten dobrze wie, o czym mówię.
Bon turystyczny w swojej misji miał zaktywizować „pochowane” po mieszkaniach i „zakopane” w najdalszych zakątkach ogródków działkowych społeczeństwo. Miał pokazać, że to, co polskie jest piękne, a kraj (również w obszarze atrakcji i wypoczynku) na przestrzeni ostatnich 15 lat zmienił się niesamowicie. I wreszcie – świadczenie miało stać się odpowiedzią na wybuch pandemii, która izolowała Polaków oraz uderzała w działalność przedsiębiorstw z branży turystycznej.
W pierwotnym założeniu bon przewidziany został jako usługa turystyczna, która trwa powyżej 24 godzin i składa się z dwóch świadczeń. Pomysł w sumie był dobry, tylko jak to bywa z ideami, te często nie sprawdzają się w praktyce. Papier przyjmie wszystko, a rzeczywistość weryfikuje się sama.
W pierwszym roku funkcjonowania świadczenia trudno mówić o jego spektakularnym sukcesie. Szybko ujawniły się pewne wady programu. Przeciętna rodzina Kowalskich, z dodatkową kwotą 500 zł wsparcia na dziecko, nadal musiała sięgać głęboko do portfela, by zafundować sobie wypoczynek. W końcu wyjazd na wakacje to spory wydatek. Mowa nie tylko o koszcie paliwa, ale także o zakupie jedzenia, skorzystania z atrakcji i noclegu. Rygorystyczne zasady bonu sprawiły, że nie cieszył się on zbyt dużą popularnością. Stało się jasne, że w tej formie większość beneficjentów z niego nie skorzysta.
Zaledwie po kilku miesiącach świadczenie znowelizowano, wprowadzając możliwość jego wykorzystania w wydarzeniu turystycznym trwającym krócej niż dobę. To był kamień milowy. Od tego momentu każdy, komu przysługiwało wsparcie, mógł np. odwiedzić atrakcję turystyczną blisko domu. Z punktu widzenia skarbu państwa dużym (i chyba nieplanowanym) sukcesem okazała się również likwidacja szarej strefy noclegowej. Wynajmujący pokoje, którzy dotychczas nie byli zgłoszeni do gminnych ewidencji, nie mogli obsługiwać bonów. Część z nich z bólem i żalem pożegnała się więc z obszarem szarości, w którym funkcjonowała.
Jeżeli chodzi o przedsiębiorców, to największymi beneficjentami świadczenia stali się zarządcy atrakcji turystycznych i obiektów noclegowych. W wymiarze społecznym głównym wygranym zostało całe społeczeństwo, które mogło skorzystać z rozrywki i wypoczynku. Wniosek? Kolejna edycja bonu wydaje się potrzebna.
Zaryzykuję stwierdzeniem, że duża część osób, która w tym roku nie otrzymałaby wsparcia na cele turystyczne, do parku rozrywki zwyczajnie by nie powróciła. Bon spełnił więc swoją rolę w aktywizacji społeczeństwa i miejmy nadzieję, że spełniał będzie ją dalej. Czy powtórzyłbym to świadczenie? Jeśli tylko budżet państwa na to pozwala, to odpowiedź brzmi: tak! Oczywiście w kontekście jego potencjalnego przygotowania trochę niepokoi ogłoszona niedawno podwyżka kwoty programu 500 plus. Jednak miejmy nadzieję, że wyższe świadczenie nie wyeliminuje bonu.
Miał on wady, ale przynajmniej był realnym wsparciem dla Polaków. Poza tym darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Chętnie wysłucham w tej sprawie opinii innych osób, dlatego zapraszam do dyskusji.