„Częściej odwiedzają nas kobiety, które lubią dać upust emocjom”
– Czym jest Smash and Fun i skąd pomysł na stworzenie miejsca, w którym zabawa polega na… rozbijaniu i niszczeniu przedmiotów?
– Jesteśmy klasycznym rage roomem, czyli pokojem wściekłości, którego koncepcja wywodzi się ze Stanów Zjednoczonych. Tam powstały pierwsze tego typu projekty. W naszej atrakcji, zlokalizowanej przy ul. Postępu 19 w Warszawie, goście mogą rozładować emocje i uzyskać solidny zastrzyk adrenaliny. Mówiąc najprościej, uczestnik zabawy wchodzi do pomieszczenia po to, by wziąć kij bejsbolowy lub młot i rozbić jak najwięcej rzeczy. To względnie nowa forma rozrywki w Polsce, która jednak z tygodnia na tydzień zyskuje coraz większą grupę sympatyków. Część osób odwiedza nas po to, by odstresować się po ciężkim tygodniu pracy, inni robią to dla zabawy, a jeszcze inni, by dać upust swojej złości np. w związku ze skomplikowaną sytuacją w życiu prywatnym.
– Wchodząc do pokoju wściekłości, jakie elementy można rozbić?
– Zainteresowane osoby przychodzą na seanse najczęściej grupami, po to, by rozbijać elektronikę, w tym klawiatury, monitory, telewizory, sprzęt RTV i AGD, głośniki, czy drukarki. Uczestnicy mogą też zniszczyć szklanki, meble, krzesła, stoły, szafki itp. Oczywiście liczba i zakres przedmiotów zależy od wybranego pakietu. Te liczą zabawę trwającą 30, 45, 120 lub 180 minut.
– Od kiedy funkcjonuje Państwa atrakcja i dla jakiego typu klienta jest przeznaczona?
– To względnie świeży projekt, ponieważ działamy od maja 2023 roku. Jestem pomysłodawcom rozwiązania. Smash and Fun to miejsce dla osób pełnoletnich oraz niepełnoletnich, jednak znajdujących się pod opieką dorosłych. Zauważyliśmy, że najczęściej zaglądają do nas goście głównie od 25. do 45. roku życia. To oczywiście uśredniony przedział wiekowy.
– Jeżeli jedna osoba rozbije kilka mebli i urządzeń elektronicznych, to chyba muszą Państwo posiadać całkiem sporo tego typu rzeczy?
– Rzeczywiście mamy duży zapas przedmiotów. Współpracujemy z różnymi partnerami, dostarczającymi nam sprzęt i meble. Nie naprawiamy urządzeń, które zostały połamane lub popękały podczas seansu, bo to zwyczajnie nie ma sensu. Resztki po prostu segregujemy i przekazujemy do utylizacji.
– Można przynosić swoje przedmioty do rozbijania?
– Zdecydowanie tak. Proponujemy gościom takie rozwiązanie po pierwszej wizycie. Można wziąć ze sobą np. swoją zepsutą elektronikę. W ramach ciekawostki powiem, że wiele osób przynosi rzeczy, które kiedyś otrzymało od swoich byłych… partnerów. Zniszczenie takich przedmiotów to dla nich forma resetu. Pojawiają się wtedy wspólne zdjęcia, czy pamiątki. Widząc zainteresowanie takim rozwiązaniem, oferujemy również usługę drukowania u nas zdjęć… swoich byłych partnerów, czy nawet pracodawców. Brzmi to dość zaskakująco, ale skoro jest popyt, to wychodzimy naprzeciw oczekiwaniom. Wiele osób korzysta z takiej możliwości. Oczywiście wszystkie seanse odbywają się całkowicie anonimowo.
– Osoba rozbijająca rzeczy jest w pełni bezpieczna? Nie uszkodzi się młotkiem albo kawałkiem odpryskującego szkła? Mają Państwo kamerę w środku?
– Bezpieczeństwo to podstawa. Klient otrzymuje od nas specjalnie rękawice, kombinezon, kurtkę ochronną i przyłbice. Wszystkie fragmenty ciała zostają więc zakryte. By dochować bezpieczeństwa, zawsze zapoznajemy uczestników z regulaminem i pouczamy, że gdy np. w pokoju znajduje się większa liczba osób, to trzeba uważać na to, w jaki sposób i gdzie machamy kijem bejsbolowym. Dotychczas nie wydarzyło się nic złego. Mamy też oczywiście kamery w środku, więc cały czas trzymamy rękę na pulsie.
– Ile czasu zajmuje sprzątanie pokoju po zakończonej sesji?
– Zaskoczę Pana, bo względnie krótko — zaledwie 10-15 minut. I mówię o czasie już z wyposażeniem pomieszczenia w kolejne elementy do rozbijania dla następnych gości.
– Czy spotykają się Państwo z opinią, że to dość agresywna zabawa?
– Takie głosy raczej się nie pojawiają, bo wszyscy klienci dobrze wiedzą, gdzie przychodzą i jaki cel im przyświeca. Poza tym uważam, że sesje w naszym pokoju nie promują agresji, a wręcz odwrotnie — pozwalają dać upust emocjom, czyli pomagają rozładować złe myśli i napięcie.
– Najtańszy bilet do Smash and Fun kosztuje 199 zł. Klienci nie mówią, że to dość wysoka cena?
– Jeżeli chodzi o bilety, to raczej nie spotykamy się z takimi zarzutami. Warto podkreślić, że oferujemy pakiety np. dla 3-4 osób. Można więc rozdzielić wydatek na kilku uczestników i wtedy mówimy o koszcie zabawy porównywalnym cenowo do wizyty w restauracji.
– Najdroższy bilet kosztuje 999 zł i zabawa trwa trzy godziny. Odwiedziły Państwa kiedyś osoby, które miały siłę, by uderzać młotem w przedmioty przez… trzy godziny?
– To opcja przeznaczona głównie dla klienta biznesowego. Mowa o wyjściach grupowych i spotkaniach integracyjnych. Przychodzi do nas grupa osób i uczestnicy wymiennie niszczą przedmioty. Taka oferta dotyczy również klientów szukających dobrego miejsca na wieczór kawalerski, czy wieczór panieński. W obu wariantach oferujemy wtedy gościom… czarne lub różowe przyłbice. (śmiech)
– Czy klient może nagrać wideo na pamiątkę tego, jak demolujemy pokój?
– Umożliwiamy nagranie sesji wideo poprzez kamerę GoPro. W pokoju znajduje się statyw i klient może go użyć w cenie biletu. Przyznam z doświadczenia, że wiele osób decyduje się na taki ruch. To nietypowa pamiątka, którą można później pochwalić się koledze, czy koleżance.
– Ilu klientów odwiedza Smash and Fun miesięcznie?
– Około 100 osób, lecz obserwujemy coraz większe zainteresowanie usługą. Zimą chętnych jest coraz więcej, gdyż klienci szukają zabawy w lokalach. W ramach ciekawostki powiem, że częściej odwiedzają nas kobiety. 65 proc. gości to właśnie panie. Z czego to wynika? Trudno powiedzieć, może kobiety mają więcej stresu…
– Zdarzali się klienci szczególnie zapadający w pamięć?
– Miałem klienta, który przez równe 45 minut krzyczał i dawał upust emocjom. Cały czas uderzał pałką w przedmioty. Jego determinacja i siła były nadzwyczajne. Niedawno też mieliśmy młodych gości, którzy zabrali ze sobą swoich starszych rodziców. (śmiech) Ci rodzice mieli po około… 75 lat i niszczyli przedmioty wraz z 30-latki. Uśmiech nie schodził im z ust.
– W Polsce istnieją podobne obiekty? Co z konkurencją na rynku?
– Wydaje mi się, że obecnie chyba tylko w Katowicach działa podobny rage room. W innych miastach Polski takich atrakcji raczej nie ma. Przynajmniej nic nie wiem na ten temat. Rynek jest nienasycony.
– Co generuje największe koszty w prowadzeniu takiego biznesu?
– Zdecydowanie zakup przedmiotów. Głównie mowa o elektronice. Drugim ważny element są wysokie opłaty czynszowe za lokal. To również spory wydatek, z którym musimy sobie radzić.
– Jakie mają Państwo cele na przyszłość?
– Chcemy rozwinąć markę, zwiększyć jej rozpoznawalność i pojawić się w kolejnych miastach Polski. Pragniemy także udowodnić, że pokój wściekłości może być prowadzony w sposób kompleksowy, przemyślany i fachowy. Chcemy odczarować klasyczne myślenie o tym biznesie. Naszym zadaniem jest zapewnienie wysokiego poziomu usługi — począwszy od obsługi, kończąc na samych seansach. To duże wyzwanie, ale wierzę, że jesteśmy w stanie jeszcze bardziej sprofesjonalizować branżę.
Rozmawiał Kamil Lech