Pokolenie starych karuzelników zwanych obecnie elegancko wystawcami (od angielskiego słowa exhibitor) odchodzi w przeszłość wraz z tradycją odpustów, które obsługiwali, od zawsze swoimi karuzelami,
strzelnicami (w okresie komunizmu zwanymi sportowymi, chociaż z reguły strzelało się z wiatrówek do sztucznych kwiatów) czy lizaków oraz wędrownymi loteriami typu koło szczęścia czy ścianami śmierci czyli jazdą motocyklem w zamkniętej tzw. beczce.
Gusta publiki zmieniają się wraz z postępem technicznym i bogata tradycja obwoźnych wesołych miasteczek ulega przeobrażeniu, tak w sferze prezentowanych urządzeń jak i ich ilości.
Z dawnej rzeszy karuzelników czyli dzisiejszych wystawców pozostało już niewielu. Do tych najstarszych ciągle czynnych, należy Longin Krawczyk znany w branży jako Lonek, któremu w prowadzeniu tego biznesu pomaga 93 – letnia dziś Władysława – jego mama.
Lonek mimo swoich lat – a urodził się we wrześniu 1938 r. w Poznaniu – wykazuje się niezwykłą żywotnością, niezwykłymi pomysłami, zdolnościami organizacyjnymi oraz niespożytą energią
Urządzenia lunaparkowe są niezwykle kosztowne, szczególnie te produkowane w Europie Zachodniej. Polscy karuzelnicy w epoce komunizmu budowali je sami, gdyż import był niemożliwy, głównie ze względów ekonomicznych ale również barier administracyjnych.
Skupiska karuzelników to głównie Kraków i okolice, Łódź, Wielkopolska, Górny Śląsk oraz Dolny Śląsk, na terenie którego po roku 1945 znalazło się wiele urządzeń lunaparkowych pozostawionych przez Niemców. We Wrocławiu od roku 1953 zamieszkuje rodzina Krawczyków.
Opowiada Lonek
Ojciec mój, Lucjan (ps. Mirecki) w okresie przedwojennym pracował w różnych cyrkach jako konferansjer, humorysta, improwizator. Ostatnie polegało na sensownym, zabawnym udzielaniu publiczności błyskawicznych odpowiedzi na wcześniej zadawane przez nią pytania. Tylko dwóch improwizatorów w przedwojennej Polsce popisywało się tą specjalnością. Improwizacja w latach powojennych, nie była dozwolona z powodu komunistycznej cenzury. Ponadto pracował w ZPR i w cyrkach jako kierownik administracyjny.
Również w latach 60. jako kierownik największego wówczas czechosłowackiego lunaparku o 20 urządzeniach. W ZPR –rowskim ośrodku dla żywosłowców cyrkowych w Nałęczowie prowadził szkolenia. Rymotwórczo jednym zdaniem o wszystkich przedwojennych artystach cyrkowych nakreślił ich charakterystyki.
Matka moja, Władysława (ps. Dunia Kusowska) wraz z moim ojcem Lucjanem, zajmowała się również działalnością artystyczną. W 1946 r. we Wrocławiu – Karłowicach ukończyła kurs kierowników kulturalno – oświatowych. Jednym z wykładowców był twórca znanych fraszek Jan Izydor Sztaudynger.
Tańca uczyła się w szkole Tatiany Wysockiej w Częstochowie. Sama tańcząc w trupach rewiowo- cyrkowych ustawiała młodym dziewczętom układy choreograficzne znanych tańców.
W Cyrku nr 9 i w Cyrku Poznań prowadziła konferansjerkę.
Ponadto rodzice zajmowali się prowadzeniem w Bystrzycy Kłodzkiej w latach powojennych.
Teatru Amatorskiego, w którym jako aktorzy występowała elita miasta w takich sztukach jak m. in. „Grube Ryby” Bałuckiego i „Skiz” Zapolskiej. Moja żona, Bożena, już wiele lat temu przestała pomagać mi w prowadzeniu „wesołego miasteczka”, by wraz z ojcem prowadzić własny sklep. Córka Ania po ukończeniu studiów pracuje w hurtowni farmaceutycznej.
Jak z tego wynika, niestety nie mam następców do przekazania rodzinnych tradycji młodemu pokoleniu….
Okres cyrkowy
Lonek miał barwną i ciekawą przeszłość zawodową.
Był najwszechstronniejszym akrobatą parterowym. W dzieciństwie gięcia do tyłu (kauczuk) oraz szpagatów uczyła go matka. W 1953 r. po zdanym egzaminie wstępnym został przyjęty do Studium Sztuki Cyrkowej w Julinku pod Warszawą z początkowym przydziałem szkolenia do duetu akrobatycznego „Milis (złoty medal na Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Cyrkowej).
Był to okres długiej i ciężkiej pracy niczym chłopca, który „poszedł w termin” nauki zawodu do szefa o pruskiej bezwzględnej dyscyplinie. Rozstanie z „Milisami” spowodowała niespodziewana śmierć szefa. Nastał obowiązek czynnej służby wojskowej kiedy to w barwach Klubu Wojskowego WKS Śląsk w 1961 w Warszawie zdobył tytuł wicemistrza Polski w akrobatyce sportowej, w skokach na ścieżce.
We Wrocławskiej Akademii Wychowania Fizycznego została napisana praca doktoranta A. Kaczyńskiego porównująca przeciętne wykonanie salta w tył z wzorcowym wykonaniem Lonka. Po wojsku podjął pracę w ZPR – ach w ramach której w Julinku nastąpiły przygotowania do powstania duetu akrobatycznego z partnerką. Cykl ten został przerwany z powodu zapotrzebowania na wszechstronnego akrobatę – solistę do mającego powstać z inicjatywy warszawskiego Pagartu pierwszego po wojnie varietes.
Do inscenizacji najlepszego numeru końcowego programu o nazwie „Prater Wiedeński” miał stworzyć postać Dyrygenta – Wodzireja z wiedeńskiego ogródka muzyki Straussa. W numerze tym przeistacza się ze zgarbionego pianisty i dyrygenta orkiestry ku zaskoczeniu publiczności w postać szalejącego akrobaty, saltami przelatującego nad szeregiem tańczących „girls” w rewelacyjnym 3 min. układzie akrobatycznym. W programie tym oprócz zespołu tanecznego i muzyków uczestniczyli również Ludwik Sempoliński, Hanka Bielicka, kwartet Mortale, Violetta Villas i Anna German. Varietee występowało m. in. w Sali Kongresowej, Operetce Warszawskiej, Hali Zabrzańskiej, Hali Stoczni w Gdańsku oraz w Sztokholmie w renomowanym China Varietes.
Z Lonkiem, jako jedynym z polskiego zespołu, podpisano kontrakt na solowe występy w przyszłym zachodnim programie varietes. Po powrocie ze Szwecji występował w lokalach gastronomicznych Warszawy, Wrocławia i Krakowa w swoim solowym numerze akrobatycznym „autostopowicza”
Ze względu na nadmierny wysiłek fizyczny w szczególności kreując postać dyrygenta wiedeńskiego, wysiłkowa rozedma płuc wyeliminowała Longina z pracy w zawodzie akrobaty. Kontrakt do duńskiego Cyrku Sidfox pozostał bezużyteczny w szufladzie…..
Wskutek 10 letnich rozjazdów w zawodzie artysty widowiskowego i konieczności zakończenia tego zawodu ze względów zdrowotnych pozostała jednak „cygańska dusza” wędrowca. To więc w rezultacie zdecydowało o rezygnacji z pracy w zawodzie technika dentystycznego na rzecz prowadzenia „wesołego miasteczka” i budowy urządzeń lunaparkowych.
Okres lunaparkowy
Pierwszą swoją karuzelę zbudował już w 1971. Wiąże się z nią pewien epizod czeski.
Lonek chciał mieć porządne łańcuchy dał więc zaliczkę Karolowi Koczce i tyle go już widział.
W tym samym roku zadebiutował na swoim pierwszym placu w Wałbrzychu. Wystawił tam swoją łańcuchową i strzelnicę. W latach następnych odwiedzał miejscowości ziemi lubuskiej, Pomorza Zachodniego, województwo koszalińskie, dojeżdżając aż w okolice Warszawy (Nasielsk).
Poszerzał też repertuar swojego wesołego miasteczka. Od nieżyjącego już Fabisia zakupił pierwszą swoją karuzelę hydrauliczną – rakiety. Jak się okazało nie był to udany zakup, ale dokonując jej ciągłych napraw wiele się nauczył od strony technicznej.
Na bazie w Popowicach, dzielnicy Wrocławia, zbudował swoją pierwszą karuzelę hydrauliczną – parasolki na podwoziu Stara. Była ona bez podestów, klientelę ładowało się w dwóch cyklach. Jej zaletą był czas budowy – 3 godziny. Następnymi jego produktami była ośmioramienna hydrauliczna z obsadą dwumiejscowych helikopterów, autodrom oraz podestowa z końską obsadą. Poprzez zastosowanie mimośrodów konie uzyskiwały galop. Dokupił od Czechów tzw. bobowkę czyli małą kolejkę górską.
W 2009 na plac we Wrocławiu wyruszył ze swoją ostatnią produkcją Top Spinem.
Przez wszystkie te lata mama wspoma- gała go duchowo, finansowo i fizycznie. Jeszcze w minionym 2009 roku spotkać można ją było w kasie wesołego miasteczka.
Wiele nauczył się od swoich wrocławskich kolegów po fachu. W latach 60 i 70 – tych ubiegłego wieku wrocławianie bawili się pod Halą Ludową, gdzie zainstalowany był duży drewniany podest do tańczenia, przy którym kręciły się karuzele Feduńczyka m.in. duża, średnia i mała łańcuchowa.
Wzorem dla niego był jednak Marian Malec budowniczy wielu karuzel w tamtych czasach, którego zwano Żelaznym, bowiem nie szczędził żelaza do swoich konstrukcji. Na Dolnym Śląsku i we Wrocławiu działali wtedy jeszcze Migura, Kałas, Orzeł, Bugałowa, Gołda, Klemke, Lorenc, Li-u-fa, Trela, Wyszyński, Laska, Zalewski i inni.
Wszyscy należeli do Katowickiej Spółdzielni Pracy Usług Różnych, której prezesował nieodżałowanej pamięci Bogusław Filipiński. Dwa lata ze swoimi urządzeniami pracował pod szyldem płockiej spółdzielni „Fala”, by przenieść się następnie do krakowskiej „Filmotechniki”. Od 1998 pracuje pod nazwą Wesołe Miasteczko Longin Krawczyk z siedzibą we Wrocławiu.
Czy zobaczymy w tym sezonie jeszcze Lonkowe wesołe miasteczko na jakimś placu?
Wszystko może się zdarzyć.
Mówi Lonek
“Szkoda tylko, że na łowienie ryb nigdy nie było czasu a wigilijne 2 karpie z wanny zamiast wylądować na wigilijnym stole, ułaskawione pływają w pobliskim stawie… Może przyniosą szczęście nowo budowanej karuzeli „Top Spin”, która za- miast 50 ton waży 10 ton i zamiast 100 kW poboru mocy ma pobór 13 kW”.
Sympatycznej mamie i Lonkowi życzymy długich lat życia w zdrowiu i spokoju.
Tekst – Eugeniusz Wiecha Zdjęcia – Witold Malinowski, archiwum rodziny Krawczyk
Artykuł z magazynu Interplay nr. 94, luty 2010