Będąc w Berlinie nie mogliśmy, nie odwiedzić, najnowszej atrakcji turystycznej miasta – wystawy „Małe Duże Miasto Berlin”, którą pod znanym punktem widokowym „wieżą telewizyjną’ 1 lipca 2017 r. otworzył Merlin Entertainments.
Midway Attractions
Małe Duże Miasto to nowy koncept, drugiego największego operatora atrakcji na świecie – Merlin Entertainments. Dla naszych stałych czytelników będzie to powtarzany do znudzenia banał, ale jeśli ktoś czyta nas po raz pierwszy i nie miał okazji zgłębiać artykułów o Londyńskich Lochach, prawdopodobnie nie wie, że Merlin to drugi na świecie, pod względem odwiedzalności – konglomerat atrakcji. Pierwszy oczywiście jest Disney i jego kilkanaście parków.
Z grubsza działalność anglików opiera się o kilka sprawdzonych schematów. Największe cegiełki do odwiedzalności dorzucają duże parki rozrywki – Gardaland, Heide Park, Thorpe Park czy sieć Legolandów (tak tak, właścicielem Legolandów, nie jest Lego).
Możemy więc np. pokręcić gałką, jednocześnie obserwując rozrywanego linami miniaturowego ludzika(sic!)
W sieci są też pojedyncze atrakcje tj: London Eye, Blackpool Tower, Warwick Castle czy Orlando Eye.
Oczkiem w głowie i wyróżnikiem giganta są jednak tzw. Midway Attractions, czyli atrakcje pozycjonowane pomiędzy dużymi parkami rozrywki, a małymi centrami zabaw i muzeami. Te atrakcje to unikatowe połączenia rozrywki z edukacją, czy prezentacja danego tematu w nieznany dotąd sposób.
Do tego typu lokalizacji zaliczamy m.in. centra Legoland Discovery, muzea Maddame Tussauds, akwaria Sea Life czy dodany niedawno do portfolio Shrek Adventure.
Portfel inwestycyjny operatora jest więc bardzo zróżnicowany. Jego atrakcje znajdują się obecnie na prawie wszystkich kontynentach. Obiekty są z różnych dziedzin rozrywki, tak, że jedne są bardziej atrakcyjne dla szkół, inne dla turystów. Większość ma doskonałe lokalizacje. Duża liczba atrakcji pozwala też być bardziej odpornym na turbulencje, w które można wpaść z powodu kiepskiego lata, czy jakiegoś załamania geopolitycznego w regionie w którym operuje dany obiekt.
Najnowszą tendencją Merlina jest zbliżanie do siebie atrakcji, w ramach jednego miasta. Sztandarowym przykładem tego jest Londyn, gdzie w obrębie London Eye, Merlin zgromadził już prawie całą swoją rodzinę: Znajdziemy tam już Sealife, Shreka i London Dungeon. Sprzedawanie biletów kombinowanych, to zawsze najbardziej opłacalny wariant. W Berlinie: Maddame Tussauds, Little Big City i Lochy Berlina kosztowały – 35 euro. W osobnym wariancie prawie dwa razy tyle. Nagle okazuje się, że kupno biletu tylko do jednego miejsca jest kompletnie nieopłacalne.
W tej wersji maleje jeszcze koszt utrzymania obiektów m.in przez racjonalniejsze rozłożenie zatrudnienia, czy mniejszą ilości nadzoru potrzebnych do właściwej eksploatacji obiektów.
Merlin zły czarodziej
Na czele korporacji stoi Nick Varney, pełniący w niej wcześniej funkcję szefa Marketingu. Trzeba przyznać, że gdzie się nie znajdziemy, tam natychmiast natrafiamy na reklamy atrakcji. Nie inaczej było w Berlinie, gdzie Little Big City, atakowało nas już w Hotelu, a po odwiedzeniu strony internetowej – także i po powrocie do Polski. Nick podobno zawsze kładzie duży nacisk na „marketingowy wpływ” nowych atrakcji. Jeśli planowana atrakcja, takiego nie będzie miała, to sorry – musimy wymyślić inną atrakcję.
Żeby nie było tak różowo, a firma nie wydawała się pozbawioną skaz, kurą znoszącą złote jaja, warto też wspomnieć co zarzuca się korporacji.
W ubiegłym roku akcjonariusze przeżywali chwile grozy, kiedy to w parku rozrywki Alton Towers, zderzyły się ze sobą wagoniki na kolejce Smiler. Na szczęście w wypadku nie było ofiar śmiertelnych, ale na wyspach odbił się on szerokim echem. Media postulowały o zwolnienie Nicka, a kiedy na koniec roku odbierał premię, uznano to conajmniej za niestosowne.
Mówiąc kolokwialnie : miniatury z Berlina, nie stały nawet obok miniatur z Hamburga…
Jednorazowe zdarzenie, można nazwać wypadkiem przy pracy. Nie powtórzyło się to ani wcześniej, ani później do tej pory.
Dużo więcej niestety zarzuca się samej jakości atrakcji Merlina. Szczególnie te budowane w ostatnich latach i w całości przez Merlina, uznawane są za jedną wielką oszczędność. Z pewnością to cieszy akcjonariuszy, bo nie ma przecież gwarancji, że lepsze wykonanie odrobi poświęcone temu koszty.
Opinia o atrakcjach jest taka, że wszystkie zrobione są poprawnie, ale bez polotu. Ludzie, którzy niejedną już atrakcję widzieli – a do tych zalicza się odwiedzających duże turystyczne miasta – nie narzekają na brak dbałości o detale, czy użycie tanich materiałów wykończeniowych.
W branży krąży nawet taki żart, że Merlin kupił firmę wyklejającą ściany, bo wszędzie tam gdzie można było zrobić np. skały, czy sztuczne drzewa, możemy podziwiać wyklejane obrazki tego. Jak w latach 90-tych popularne było wyklejanie ścian w domach, widoczkami z egzotycznych wakacji, których prawie nikt z nas na żywo nie widział.
Little Big City
No dobrze, ale przejdźmy już wreszcie do Little Big City.
Zarówno ulotka jak i strona internetowa bardzo zachęcały do wizyty w tym miejscu. Oceny na google już mniej, ale i tak chcieliśmy przekonać się na własnej skórze.
Małe Duże Miasto to nowy koncept, który jeśli się sprawdzi, będzie rozwijany w kolejnych miastach turytycznych. W najbliższych planach jest Shanghaj.
Dzięki organizatorom wystawy EAS, wstęp do wszystkich atrakcji Berlina, w tygodniu w którym odbywa się wystawa jest za darmo. Nie inaczej jest z Little Big City.
Tak więc stajemy przed wejściem, wchodzimy i nie płacimy za wstęp – piękne uczucie. Przy kasie witają nas urocze, ruszające się małe figurki.
Udajemy się do windy, przed wejściem do której, zdążamy zapytać Pani menadżerki, jaką powierzchnie zajmujewystawa oraz do kogo jest skierowana „1500m2 – odpowiada – na początku mamy nadzieję na odwiedzalność przez miejscowych, jako że jesteśmy w mieście nowi, a później wiadomo – liczymy głównie na turystów” – po wygłoszeniu oświadczenia otwierają się drzwi i odjeżdżamy, a właściwie odlatujemy w podróż, w świat historii Berlina.
Najpierw czekamy na wejście w pokoju, gdzie w technologii mappingu, wyświetlanej na pleksie, miniaturowy ludek, przemienia się postacie z różnych epok, zapraszające nas do wejścia.
O ile robi to wrażenie na scenie preshow, czy w dwóch, może trzech inscenizacjach wewnątrz wystawy, tak za kolejnymi objawieniami tego samego aktora, życzymy sobie, żeby wygłupiał się przed nami ktoś inny.
Widać księgowi byli szczęśliwi, udało się zaoszczędzić na aktorach, a szkoda bo mogło być dużo ciekawiej.
Także zagłębiamy się w wystawę. Miniatury prezentują Berlin z różnych epok, na podstawie – charakterystycznej zdaniem autorów na ten czas – zaaranżowanej scenografii. Możemy więc np. pokręcić gałką, jednocześnie obserwując rozrywanego linami miniaturowego ludzika(sic!). Urocza scena, szczególnie dla małych dzieci, dla których przewidziany jest koncept.
Oprócz tego opisy tego co akurat widzimy. I tak przechodzimy od sceny do sceny.
Wyobrażenie tego, w jakiej akurat znajdujemy się epoce, bez przewodnika – jest trudne. Jeszcze trudniejsze jest zagłębienie się w skalę budowli, czy pojazdu, jako że te zrobione są w różnych skalach. Czasem pojazd stojący obok budynku, jest prawie tak samo duży jak on. Niestety tu miniatury nie robią takiego wrażenia jak w Hamburg Miniatur Wunderland. Mówiąc kolokwialnie : miniatury z Berlina, nie stały nawet obok miniatur z Hamburga…
Na plus możemy zaliczyć interaktywność z wystawą. Możemy np. obalić mur berliński, czy uczestniczyć w wyścigu powozów – kręcąc inną gałką czy pompując stopą. Możemy także, maszerować niemieckimi żołnierzami. Niestety nie sprawdziliśmy kompasu i nie wiemy czy miniaturowe ludziki maszerują w kierunku polski.
W odróżnieniu od wystawy w Hamburgu, gdzie godzinami można „gapić się” na jedną scenę i odkrywać w niej cały czas nowe szczegóły, tak wystawa w Berlinie, próbuje nas zaciekawić właśnie interaktywnością. Ta jednak po chwili się nudzi i nie chcemy do niej wracać.
Także Merlinie – popraw się! Liczymy, że potrafisz wyczarować dla nas lepsze atrakcje, a ta mała wpadka pozwoli ci wyciągnąć wnioski przed rozszerzeniem konceptu na inne miasta.